wtorek, 8 grudnia 2015

Wolno pieczony boczek - domowa wędlina

Zdecydowanie przepis na weekend i to w dodatku ten brzydki, albo inne oczekiwanie na inkasenta. Pełny czas pieczenia to 7 godzin. Boczek wychodzi mięciutki, a póki był ciepły to również skóra nadawała się do zjedzenia. Po wystygnięciu stwardniała.

Przepis pochodzi z bloga Read the Label.

Wprawdzie zapomniałam zrobić zdjęcia, a boczek podzieliłam na kawałki - jeden zjedzony, jeden wydany i 3 w zamrażarce, ale może jeszcze się uda ufocić tego z zamrażarki.

Warto zrobić go więcej, bo to 7 godzinne pieczenie jest po prostu nieopłacalne przy niewielkiej ilości "surowca"

Tym razem zrobiliśmy zgodnie z przepisem z Read the Label, dobrze, że posoliliśmy trochę, bo trafiło nam się mięso dobrej jakości, które po prostu nie miało w sobie słonej solanki (pozdrawiamy naszego ulubionego sprzedawcę mięsa z Tomexu!). I tak soli jest troszkę mało. Za to naszym zdaniem pieprzu jest znów za dużo i bardziej pasowałyby nam inne przyprawy. Ale wiadomo, każdy przyprawia pod siebie, mamy już kilka szalonych pomysłów na przyszłość, bo sama idea długiego pieczenia sprawdziła się super :)

Składniki:
surowy boczek (ok. 2 kg)
sól
świeżo tłuczony kolorowy pieprz - ok. 2 łyżki (lub dowolne, ulubione przyprawy, byle pasowały do wieprzowiny)

+ papier do pieczenia

Sposób przygotowania:
Boczek umyć, dokładnie osuszyć, posolić i natrzeć pieprzem, zostawić na 2h w cieple (u nas był przez noc w lodówce, bo za późno się zabraliśmy). Piekarnik nastawić na 120 stopni. Na dno piekarnika położyć garnek z wodą. Boczek ułożyć w naczyniu lub na blasze skórą do dołu i zawinąć w papier do pieczenia (u nas tylko przykryty, bo pieczony w naczyniu). Piec 6h. Po tym czasie temp. podwyższyć do 160 stopni, a boczek ułożyć skórą do góry. Piec przez godzinę. Zostawić do wystygnięcia w piekarniku.

Wątróbka drobiowa z jabłkami i cebulką i tymiankiem

Kto w dzieciństwie nie cierpiał wątróbki? Jaaaaa!! O ile to twardo - gumiate coś co podawali nam w przedszkolu można nazwać wątróbką. Pamiętam, że pierwszą jadalną wątróbkę (to znaczy właściwie to nie - pierwszą którą zdecydowałam się zjeść) była wątróbka przyrządzona przez babcię gdy już byłam bliska końca podstawówki. Wcześniej twardo odmawiałam jedzenia, choć dziś wiem, że chociażby mój tata robi bardzo dobrą wątróbkę. Chęć na podroby mimo wszystko nachodzi mnie rzadko. Zwykle wtedy gdy mojemu organizmowi ewidentnie czegoś brakuje. Poznaję to po tym, że chęć na wątróbkę przychodzi nagle i narasta do poziomu: aaa dajcie mi wątróbkę, wątróbka, wątróbka, wątróbka...!!!

Tą metodę opracowałam kiedyś przy takiej właśnie okazji. Nie znalazła się na blogu zapewne głównie z uwagi na niespotykaną wręcz (nie)fotogeniczność tego dania. Ha, wiem, że profesjonalny kucharz nawet wątróbkę potrafi podać tak, że ślinka cieknie - do dziś wspominam pyszną wątróbkę w zeszłą jesień u Zijada.



Składniki:
500 g wątróbek drobiowych
2 cebule 
podzielone na ćwiartki jabłka (u mnie było ok. 10 malutkich)
sól
pieprz
czosnek
tymianek

Sposób przygotowania:
Na patelni zeszklić cebulę. Dodać pokrojone na ćwiartki jabłka, do tego kilka ząbków czosnku i tymianek, gdy wszystko się razem poddusi, a jabłka będą miękkie, dodać wątróbkę, gotować krótko (zbyt długo gotowana wątróbka robi się twardo - gumiata), doprawić solą i świeżo tłuczonym pieprzem.

Koszt dania to jakieś 5 zł na 4 mniejsze i 3 większe porcje.

Tort zielony mech - świętujemy 300 postów

Właściwie to tort został wykonany na inną okazję, konkretnie na imieniny do pracy. Zastanawiałam się czy będą chętni na zjedzenie zielonego tortu, ale w związku z tym, że jest to w tym sezonie jeden z najmodniejszych przepisów, to nawet był na naszym weselu (w formie jednego z ciast) i nikt - łącznie z najstarszymi gośćmi nie miał oporów by go pożreć. Z resztą, jakby nie zjedli byłoby więcej dla nas, nie? Tort jest pyszny, zielony, kwaskowy, z  pyszną, lekką śmietankową masą (akurat nad tym muszę popracować, torty na śmietanie nie są cenione u mnie w rodzinie). Skorzystałam z przepisu z bloga Chilifiga.



Składniki:
450 g szpinaku (zblendowany świeży lub mrożony)
1 i 1/3 szklanki cukru
3 jajka
1 i 1/3 szklanki oleju rzepakowego
2 szklanki mąki krupczatki
3 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżki soku z cytryny 
skórka otarta z 1 cytryny (wyszorowanej i wyparzonej)

na krem
300 ml śmietanki kremówki (dałam 330 bo tyle miało opakowanie)
250 g serka mascarpone
laska wanilii lub cukier wanilinowy
łyżka cukru pudru

+ owoce do ozdoby (u mnie pestki granata, często spotyka się też borówki)

Sposób przygotowania:
Szpinak rozmrozić (wyjęłam rano z zamrażarki do miseczki i poszłam do pracy, po powrocie był gotowy) i porządnie odcisnąć. Jajka z cukrem ubić na puszystą masę, dolewać powoli oleju i miksować razem. Dodać szpinak, sok z cytryny i skórkę, wymieszać następnie dodać mąkę przesianą z proszkiem i delikatnie wymieszać. Wlać do tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia. Moja miała chyba 24 cm. Piec godzinę w temp. 180 stopni (do suchego patyczka). Wystudzić w foremce.

Gdy ciasto będzie zimne ściąć przyrumienione brzegi i wierzch, a następnie podzielić na części, ja podzieliłam na 3 blaty, na dolny wyłożyłam mniej niż pół kremu, nałożyłam następny i wyłożyłam resztę kremu na wierzch i boki, górną warstwę pokruszyłam na okruchy i wyłożyłam nimi wierzch i boki ciasta, tworząc kupę mchu. Na mchu rozłożyłam pestki granata. 

W związku z tym, że po ścięciu podpieczonych brzegów ciasto jest mniejsze niż tortownica, po ozdobieniu spokojnie się w nią mieści, więc bez problemu znosi podróże (nawet tramwajem).

Bolo de cenoura - brazylijski marchewkowiec

Skorzystałam z przepisu z bloga Pink Hungry gdzie to ciasto zostało nawet nazwane babką marchewkową. I w sumie słusznie, smakuje jak babka na oleju z dodatkiem marchewki. Ma świetny kolor, a dzięki starciu marchewki na najmniejszych oczkach, nawet niechętni warzywnym ciastom chętnie je zjedzą. W oryginale ciasto polane jest lukrem pomarańczowym, moja pomarańcza była jednak tak słodka, że lukier był już wstrętny od tej słodyczy, a dalej nie chciał gęstnieć, więc sobie podarowałam. W cieście jest sporo oleju, więc bez lukru też jest wilgotne i pyszne. W dodatku robi się szybko, więc zostało zaproponowane przez męża na dyżurne ciasto na imprezy składkowe ;)  - wystarczająco dobre by nie zszargać naszego kulinarnego dobrego imienia i dość szybkie, żeby mieć dzień dla siebie - słuszny wniosek. Z drugiej strony robot kuchenny to naprawdę dobry wynalazek ;)



Składniki:
260 g mąki pszennej
250 g cukru
1 łyżka proszku do pieczenia
4 jajka
250 g marchewki (2 sztuki średniej wielkości)
200 ml oleju
szczypta soli

na lukier
sok z połowy pomarańczy
ok. 9-10 łyżek cukru pudru

Sposób przygotowania:
Rozgrzać piekarnik do temp. 180 stopni. Formę obficie wysmarować masłem i oprószyć mąką (ja oprószyłam kaszą manną, jeżeli nie używacie jakiejś wymyślnej formy myślę, że wyłożenie papierem do pieczenia będzie wystarczające). Zmiksować jajka z cukrem  i olejem (ja najpierw wymieszałam jajka z cukrem na puszystą masę, potem dolewałam olej ciągle miksując), dodać drobno utartą marchewkę (można ją nawet zblendować, ja uznałam, że bez przesady i założyłam tarkę z najmniejszymi oczkami na malakser), potem mąkę przesianą z proszkiem i solą. Zmiksować na gładko. Jeżeli wcześniej przygotujecie składniki idzie to migiem. Piec 40-45 minut (do suchego patyczka) w 180 stopniach. Ja piekłam góra-dół. Studzić w foremce. Po wystudzeniu można polać lukrem, co ja jak wspomniałam z sukcesem pominęłam

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Kolejna odsłona chleba codziennego Lu

Najczęściej pieczony przeze mnie chleb. Dziś tylko szybka wrzutka zdjęciowa, bo wyszedł naprawdę urodziwy. Zrobiłam jeden bochen, bo piekłam w garnku żeliwnym, ale wyrósł ogromny :)

Przepis TUTAJ


Ryż z jabłkami

Kolejny przepis z cyklu wspomnień z dzieciństwa. Moi rodzice robili ryż z jabłkami na ryżu gotowanym na wodzie, my zrobiliśmy pół na pół woda z mlekiem, do tego podprażone na patelni jabłka, zapieczenie w piekarniku i wielka micha ryżu zniknęła w dwa dni. Miło tak czasem powspominać :)



Składniki:
ryż
woda/mleko

jabłka
cukier
cynamon

Sposób przygotowania:
W garnku ugotować ryż według przepisu na opakowaniu (lepiej się do tego nadaje ryż na wagę, a nie w woreczkach, bo trzeba go sporo), jeżeli robicie na mleku, pamiętajcie, że przypala się o wiele łatwiej niż woda, więc trzeba mieszać. Na patelni podprażyć jabłka z cukrem i cynamonem, można zrobić to na masełku lub bez tłuszczu, za to dolewając wodę by jabłka nie przywarły. Gdy obie części są gotowe, ułożyć w naczyniu żaroodpornym wysmarowanym masłem najpierw ryż potem jabłka potem znowu ryż. My ułożyliśmy dwie warstwy jabłek. Ryż ma być na wierzchu, na ryżu położyć płatki masła. Zapiekać w piekarniku, aż ryż lekko się zarumieni.

Chleb pszenny wieloziarnisty z kaszą jaglaną Hamelmana

Mąż zażyczył chleba z ziarnami a właściwie to z siemieniem lnianym. Ja zażyczyłam na pszennym zakwasie, bo poprzedni był na żytnim. Do wyboru były dwa chleby z książki Hamelmana, zapytałam tylko czy ma być gotowy przed południem (był piątek) czy dopiero w niedzielę? Miał być gotowy szybko. 

A wybór był trudny, ten drugi spośród do wyboru robiłam już kiedyś i bardzo mi wtedy smakował, ten za to w ramach ziaren miał mix dowolny, ale w ramach przykładu była kasza jaglana. Bardzo mnie to zaciekawiło, bo nigdy nie jadłam chleba z kaszą. Do tego łamane ziarno żyta, płatki owsiane i jaglane i to zażyczone siemię lniane.

Mnie ten chleb jakoś szczególnie nie urwał wiadomej części ciała, za to mąż stwierdził, że super pyszny (ciekawe czy to dlatego, że naprawdę czy dlatego, że sam piekł drugi bochenek, bo ja musiałam wyjść ;))

Ten chleb jest na zakwasie z dodatkiem drożdży, ale dałam ich mniej niż w przepisie, zastanawiałam się nawet nad rezygnacją, ale jeżeli miałoby to wydłużyć wyrastanie, a miałam wyjść, to zdecydowałam się jednak dodać.



Składniki:
na zaczyn
110 g mąki pszennej 650
140 g wody
20 g zakwasu pszennego (u mnie jak zwykle 2 łyżki, czyli pewnie ze 100 g)

namoczone ziarno
160 g mieszanego ziarna
200 g wody (gdy są twarde ziarna to wrzątkiem, gdy miękkie - zimną)

na ciasto
340 g mąki pszennej
450 g mąki pszennej razowej
350 g wody
20 g soli
5 g drożdży instant
30 g miodu
ziarno
zaczyn

Sposób przygotowania:
12-16h wcześniej wymieszać zaczyn oraz zalać ziarna wodą. Zaczyn przykryć ściereczką a ziarna folią lub jakąś przykrywką, by nie parowały (ja mam miskę z przykrywką - w sam raz). Po tym czasie wymieszać np. mikserem z hakami wszystkie składniki i mieszać do powstania średnio luźnego ciasta. Zostawić na 1-2h do wyrośnięcia. Jeżeli ciasto wyrasta 2h, po godzinie trzeba je złożyć. Po tym etapie formować bochenki. U mnie zwykle wyrastają w miskach wyłożonych ścierkami i w jednym wiklinowym koszyczku, także wyłożonym ścierką. Przekładać do naczyń do wyrastania złączeniem do góry. Przykryć folią. Garować jeszcze godzinę. Piec w temp. 240 stopni przez ok. 40 minut. Ja piekłam w żeliwnym garnku jeden po drugim przez 30 min pod przykryciem i 15 min. bez. Pierwszy chleb chwilę dopiekałam bez garnka, drugi piekł chłop ;)



Chleb jest gotowy gdy postukany wydaje głuchy odgłos (w przypadku tego z garnka najpierw jest głuchy od spodu, na końcu na bokach, więc sprawdzam z każdej strony).

 

Kopytka przepis z "Kuchni polskiej"

Potwierdza się teza, że w przypadku klasycznych przepisów nie ma co kombinować. Szukałam kopytek na różnych blogach, proporcje były całkiem różne, wyszło mi lepiej lub gorzej. Ostatnio postanowiłam zrobić kopytka na podstawie przepisu z "Kuchni polskiej", proporcje banalne, porada co zrobić gdy ziemniaki są bardziej wodniste (moje akurat były idealne do kluch, w tym celu nabyte na placu od pani, która miała 4 rodzaje) i kopytka wyszły dokładnie takie jak robiła moja babcia - idealna konsystencja, bezproblemowe lepienie. Super.



Składniki:
1 kg ziemniaków
2 szklanki mąki pszennej
2 jajka
jeżeli ziemniaki są wodniste: 1-2 łyżek mąki ziemniaczanej

Zrobiłam z połowy porcji

Sposób przygotowania:
Ziemniaki ugotować, przecisnąć przez praskę, dokładnie, tak by nie zostały kawałki nieutartych ziemniaków, dodać mąkę i jajka, wyrobić ciasto. Dać mu chwilkę odpocząć. Od ciasta oddzielać kawałki, z kawałków rolować wałki, z każdego wałka ciąć kopytka. Gotować w lekko osolonej wodzie z odrobiną tłuszczu do wypłynięcia + 1-2 min. Jeżeli nie mają być podane od razu, do przechowywania także dodać tłuszcz by się nie skleiły. Można mrozić, do zamrożenia ułożyć każdy oddzielnie, gdy już się zamrożą można zwinąć razem (ja układam na płasko w woreczku z odstępami i tak kładę w zamrażarce, gdy się zamrożą po prostu wrzucam woreczek w inne miejsce - już mogą się stykać).

Najbardziej lubię kopytka z cynamonem i cukrem. Jak wtedy gdy miałam 5 lat :)

Domowy majonez

Jak wspomniałam dwa posty temu przyczyną zrobienia majonezu był "niechcemiś" w zakresie pójścia do sklepu, żeby kupić majonez do sushi. Poza tym od kiedy przeczytałam o domowym majonezie w książce "Lunch w Paryżu" to chciałam zrobić opisaną tam potrawę (poprzedni post) z tym właśnie domowym majonezem. Poza tym majonez robiła moja babcia, robi wujek, robi kuzyn. Jak już się zrobi, to trudno uwierzyć jakie to proste. 

Podobno istotne jest by wszystko począwszy od jajek przez olej do miski miało pokojową temperaturę, bo majonez może się zwarzyć. Ha! Nie w dobie mikserów (czyli w przypadku mojego miksera od 1989 roku :D) Poza tym skąd składniki majonezu wiedzą, która to pokojowa? Uznałam, że wszystkie składniki w tej samej temp. dadzą radę. Stąd dałam niefiltrowany olej rzepakowy, który był w lodówce. Co było średnim pomysłem, bo olej miał zbyt intensywny smak i trzeba było trochę maskować go przyprawami. Ale jak ktoś lubi posmak rzepaku, to ok. Ja jednak następnym razem użyję oleju słonecznikowego lub z pestek winogron, są bardziej delikatne.

Składniki:
1 jajko
szklanka oleju (lałam z butelki do uzyskania konsystencji)
2-3 łyżki octu winnego lub soku z cytryny (nie miałam soku)
łyżeczka musztardy (dałam 2 z uwagi na rzepak)
przyprawy
+mikser

Sposób przygotowania:
Jajko wrzucić do garnka, dobrze użyć wyższego, bo pryska, zacząć miksować, powoli dolewać oleju, aż osiągnie odpowiednią konsystencję, dodać resztę składników (można też dodać je na początku, ja dałam ocet na początku, a resztę potem) zmiksować z przyprawami, gotowe. Przechowywać w lodówce max 1-2 tygodni.

Dorsz na pieczonych porach z domowym majonezem z książki Lunch w Paryżu

Książka, z mojego ulubionego gatunku mózgotrzepów: odkrywanie uroków kuchni i gotowania przez kogoś kto tego dotąd nie robił oraz odkrywanie rozkoszy zakupów na targu. Co może być piękniejszego niż zakupy na targu? Zwłaszcza jak ma się swoich ulubionych sprzedawców, którzy pamiętają. Mam grupę ulubionych sprzedawców na pobliskim placu (tak na targ mówi się w Krakowie, jeżeli to nie Kleparz) w tym leciwego (o ile dobrze pamiętam 87 letniego) Pana Stanisława, który wciąż podrywa młode kobiety i jak nam niegdyś powiedział, kiedyś o mało w mordę nie dostał za te teksty (w sumie się nie dziwię, patrząc na teksty, ale od kiedy wiem ile pan ma lat, to mnie to już bawi i wzrusza, że taki dziarski jest ;)), Państwa sprzedających nasze ulubione pomidory, którzy zawsze pytają jak leci oraz gdzie mąż (gdzie żona), z którymi już parę godzin spędziliśmy gadając o bzdurach. Panią z węgierskiego, z którą też zawsze zamienimy miłe słowo i Pana sprzedającego wyciskane soki, który tłumaczył nam dlaczego nie opłaca nam się kupować wyciskarki ("wiecie ile soków możecie u mnie wypić za tą kasę? A ja Wam wycisnę z czego tylko chcecie i nie musicie potem tego myć - same plusy"). Stąd łatwo mi się wczuć w opowieści autorki książki "Lunch w Paryżu" - Elizabeth Bard w opowieści o paryskich targach. Jedzenie rzeczy, których wcześniej się nie jadło żeby nie zniechęcić do siebie rodziny przyszłego męża? Hmmm, hmmm teściowa to czyta, ale powiem Wam w sekrecie, że po raz pierwszy jadłam żołądki (były ok, choć do spróbowania byłam chętna podobnie jak autorka do majonezu) oraz pulpety w sosie koperkowym, których u mnie w domu się nie robiło, a uraz miałam od przedszkola (w wykonaniu teściowej rewelacja i za kolejnym razem też chciałam). Także rozumiem w pełni jakie katusze przeżywała jadąc po raz pierwszy do rodziny przyszłego męża ;) Tylko empatia pomaga mi zrozumieć za to trudności związane z przygotowaniem pora (biedni Amerykanie, którzy znają tylko pora w kawałkach na tacce w markecie) czy nieznajomość selera bulwiastego - tu współczuję też Anglikom, seler tam jest do kupienia bez problemu, ale w angielskich książkach wszędzie tam gdzie prosi się o bulwę (np. wywary, warzywny spód pod mięso) dają seler naciowy.

Chyba moim ulubionym rozdziałem tej książki jest ten o walce z porem i konieczności zjedzenia majonezu (domowego). To po przeczytaniu tej książki zapragnęłam po raz pierwszy zrobić majonez, mimo, że u nas nie ma na niego chętnych. Sama potrawa też mi się spodobała. Więc jak przy okazji sushi i "niechcemisia" w zakresie pójścia do sklepu powstał domowy majonez (ilość absurdalnie wielka) a w Biedzie "rzucili" dorsze oraz ostał się jeden por (powinno być 6 malutkich, ale co ja mogę), postanowiłam zrobić tą potrawę. I w sumie nie dziwię się, że ta książka, w której fabuły jest zdecydowanie więcej niż przepisów, otrzymała kilka nagród dla najlepszej książki kucharskiej. Wyszło bombowo (tylko stos garów do mycia na potem, ale było na tyle dobre, że mąż nawet nie protestował i nadal mówił, że danie do powtórzenia, już po tym jak zobaczył ile garów jest do umycia :p - to chyba najlepsza rekomendacja).



Składniki:
6 małych porów (lub jeden gigantyczny) pokrojonych w wiechcie - czyli biała część stanowi rączkę, a góra rozcięta na cztery - ja swojego wielkiego podzieliłam na 4 wzdłuż i wiechcie robiłam z takich części, samą górę zostawiłam do późniejszego wykorzystania
filet z dorsza - u mnie paczka ok. 0,5 kg
buquet garni (tymianek, liść laurowy, ziele angielskie, nać pietruszki, pieprz ziarnisty, sól, można dodać kawałki pozostałości z pora)
domowy majonez (jest różnica, warto dodać)

Każda część robiona jest osobno, stąd ilość garów.
+ naczynie żaroodporne, najlepiej duże z płaskim dnem (u mnie szklana pokrywa od brytfanki)
+ garnek, głęboka patelnia
 
Sposób przygotowania:
Na dno naczynia żaroodpornego nalać olej lub oliwę. Położyć pokrojone w wiechcie pory i międląc dłońmi każdy kawałek pokryć warstwą tłuszczu (dzięki temu się nie przypali), piec w temp. 180 stopni przez ok. 20 minut (aż będzie miękki - sprawdzić widelcem). W garnku (na głębokiej patelni) zagotować wodę z ziołami, dodać kawałki dorsza (tak w porcjach jak do jedzenia) i gotować ok. 8 minut (nie można za długo bo rozleci się w proch i pył). Gotowego pora wyjąć z piekarnika, na nim położyć wyjęte łyżką cedzakową dorsze, na każdym kawałku ryby umieścić majonez. 

Wydaje się wręcz niemożliwe, żeby coś tak dobrego było tak proste.



Sushi teraz Polska

Jeszcze z kawalerskiego lokum mojego męża przyjechała cała masa ingrediencyj do sushi oraz wszelkiej maści "chińczyków" w tym np. 3 butelki sosu sojowego, każdy inny oraz inny od sosu, który ja miałam w domu. Do tego ocet ryżowy, zaprawa do ryżu oraz cała masa innych rzeczy, które w trybie natychmiastowym zawaliły całą szafkę kuchenną. Do tego nori. Już dawno zaplanowaliśmy sushi i kupiliśmy do niego ryż. I tak płynął dzień za dniem, a sushi się nie pojawiało. W końcu zaczęliśmy drżeć, że za chwilę mole zjedzą nam ten ryż zanim my się za niego weźmiemy. W związku z tym wczoraj wieczorem ugotowaliśmy ryż (całe pół kilowe opakowanie - będziemy mieć sushi week, no chyba że month) i zrobiliśmy sushi*. Tzn. robił głównie chłop, ja kroiłam rolki. Skorzystaliśmy z przepisu na choinkę z sushi z bloga Sushi DOMI tyle, że połowę zrobiliśmy z ryżem z wierzchu a połowę z algami z wierzchu, bo się wygodniej zwija ;)

A skąd teraz Polska? Ze sklepu. A konkretniej z czytania etykiet. Po przeczytaniu, że tubka/puszka wasabi składa się w najlepszym razie z 2% wasabi a poza tym głownie z chrzanu i gorczycy, a w tym gorszym razie wcale nie z wasabi tylko z chrzanu, gorczycy, chemii i barwnika, doszliśmy do wniosku, że płacenie ceny 20 zł za nie wiem 10, 20 gramów? barwnika i chemii, to jednak przesada i po prostu wymieszaliśmy w domu chrzan z gorczycą w proszku. Nie jest to tak ostre jak to z tubki, ale też nie postaraliśmy się mocno i użyliśmy chrzanu ze słoika, myślę że świeży tarty chrzan byłby nie do odróżnienia (poza kolorem of course).



Składniki:
ryż do sushi (u nas pół kg)
algi nori
wędzona makrela
awokado
majonez (użyłam domowego, mój debiut)
koperek
+ do niektórych poszła także smażona na półchrupko marchewka

+ ocet ryżowy, sos sojowy, cukier na zaprawę (przepis był podany na opakowaniu ryżu, ale daliśmy duużo mniej cukru)
+ sos sojowy, wasabi (chrzan z gorczycą) do moczenia rolek
+ można dać też marynowany imbir na przegryzkę, ale skoro ja też to miałam jeść to nie było

Sposób przygotowania:
Ugotować ryż według przepisu na opakowaniu, pozostawić do wystudzenia, zaprawić (również wg przepisu na opakowaniu, my wolimy kwaśniejsze, więc daliśmy 2 łyżki octu, łyżkę sosu sojowego i troszkę cukru). Teraz zwijanie:
Nasz przepis był na uramaki, czyli sushi z ryżem na wierzchu. W związku z tym, że ryż się lepi, rolki zwija się na macie owiniętej w folię spożywczą. Wygodnie jest zrobić je z połowy płata nori (przy okazji łatwiej też zjeść taki mniejszy kawałek). Na macie umieszczamy nori, na płacie alg rozsmarowujemy warstwę ryżu, tak by pokryła całość (inaczej niż gdy to nori ma być na wierzchu), ryż obsypujemy koperkiem. Odwracamy ryżem do maty i na algach smarujemy pasek chrzanu (wasabi lub wg naszej tajnej receptury ;)), umieszczamy pasek makreli (trzeba ją wcześniej uważnie pozbawić ości) i pokrojone na paski awokado, dodajemy pasek majonezu, zwijamy ciasno. Czynność powtarzamy do utraty tchu i składników. Można ułatwić sobie zadanie robiąc normalne maki - trzeba wtedy pamiętać, by zostawić z brzegu pasek alg bez ryżu i zmoczyć go wodą przed zwinięciem, by skleił się w wałek. 

Sushi kroimy dużym ostrym nożem, który pomiędzy każdym cięciem myjemy i zwilżamy wodą. Ryż na drugi dzień po ugotowaniu nie lepi się już tak do noża, wystarczy zwilżać go co rolkę, a do sushi wciąż lepi się dobrze, więc ugotowanie ryżu dzień wcześniej może być dobrym pomysłem.

* mam dość sushi na następny rok, z butelek zniknęła jedna (ehhh), a to wczoraj było co najmniej 2 tygodnie temu (aż nieprawdopodobne, wydawałoby się że z miesiąc, dwa co najmniej - tak te dni wypchane).