poniedziałek, 27 czerwca 2011

Szaszłyki

Zostało kiełbasy z grillowej imprezy. Grilla ani innego ogniska nie chciało mi się palić, a i sama kiełbasa saute jakoś mi nie leżała. No to wyciągnęłam jakieś różności zalegające w lodówce, patelnię grillową, patyczki do szaszłyków i heya :)

Składniki:
kiełbasa
boczek wędzony
cebula
papryka
cukinia (jakieś wątłe resztki, ledwie na połowę starczyło)

Sposób przygotowania:
Patyczki do szaszłyków zalać wrzątkiem coby sobie napęczniały. Nie jestem do końca pewna po co się to robi, ale podejrzewam, że po to by się patyczki nie shajcowały jak przyjdzie co do czego ;) Dzielimy wszystko w kostki (z doświadczenia powiem, że nie za duże - strasznie długo im schodzi to smażenie) i nabijamy po kolei wszystkie składniki. Patelnię grillową smarujemy pędzelkiem namoczonym w oleju (nagrzewanie suchej patelni niszczy teflon, a przy grillowej sobie na to nie możemy pozwolić), wrzucamy szaszłyki i zabieramy się za czytanie książki. Jak zaczyna dość głośno skwierczeć, podnosimy głowę znad lektury i obracamy szaszłyki. Do tego możemy sobie upiec ziemniaczki w mundurkach - ja je zwykle najpierw podgotowuję (lub jak tym razem całkiem gotuję) i podpiekam w piekarniku, nie chce mi się czekać aż się upieką od podstaw. Do ziemniaczków dodałam czosnek granulowany, pieprz cytrynowy i zioła prowansalskie.

A lektura to Scotta Lyncha "Kłamstwa Locka Lamory" czyli pierwsza część cyklu Niecni Dżentelmeni - niedługo wybieram się na żagle, a część drugą obowiązkowo muszę przed wyjazdem przeczytać (po raz -dziesty).

Zdjęcia wrzucę jak dopadnę aparatu i zgram :)

niedziela, 26 czerwca 2011

Niedzielne śniadanie przed nauką

Po primo, bo jest niedziela i w związku z tym nie trzeba się rano spieszyć i wrzucać w biegu byle kanapki, po secundo, bo trzeba się uczyć, a się nie chce. No to trzeba sobie przygotować rytualny mobilizacyjny posiłek, jakoś rytualnej kawy "mistrza eliksirów" mi się chwilowo nie chce robić, czajnika pełnego zielonej herbaty takoż, a jak ma być nauka to jedzeniowy rytuał musi być, inaczej się nie skoncentruję i nic nie nauczę. To chyba coś na kształt hołdu jedzeniu i gotowaniu przed zajęciem się czymś zgoła nieapetycznym ;)

 

Składniki:
co wpadnie w łapki
dziś: 3 plasterki mozzarelli
pół pomidora pokrojonego w plasterki,
pół ogórka
kilka plasterków cukinii (co do reszty mam tajny plan na obiad)
trochę oliwek
śledź w oleju
jajko w koszulce

Sposób przygotowania:
pokroić wszystko i wrzucić na talerz wedle sobie tyko znanego zamysłu artystycznego, z boku talerza położyć śledzia, na warzywa położyć jajko w koszulce, posolić całość, zjeść. Przepis na jajko w koszulce pod linkiem.

Niezbyt piękny wygląd mojego jajka sponsorują: nieortodoksyjna metoda produkcji (wylewanie jajka na łyżkę cedzakową, zamiast odwrotnie) oraz skończony i nie nabyty ocet winny z białego wina (co z kolei zmusiło mnie do użycia z czerwonego, co nadało jajku miejscami nieszczególny kolor - jak komuś przeszkadza można użyć octu spirytusowego).

No to teraz sio do nauki.

czwartek, 23 czerwca 2011

Bób z masłem i koperkiem

Sposób zapodany mi przypadkiem przez kuzynkę. To znaczy zapodany sobie na kolację i mnie w ramach przekąski, który to sposób spowodował u mnie otwarcie oczek. Nie powiem żebym była mistrzynią przepisów z bobem - sezon za krótki, zawsze się trąbiło prosto z miski, a tu takie proste i takie pyszne (mama mówi, że dla niej za tłuste)
Do towarzystwa serek z czosnkiem niedźwiedzim

Składniki:
bób
koperek
masło
sól do smaku
kminek*

*autorka mówi, że mielony, bo ona nie lubi zwykłego, ale jak ktoś lubi zwykły to też może dać :)

Sposób przygotowania:
Ugotowany bób rozgnieść widelcem z masłem, koperkiem, kminkiem i solą. Jeść.
Przy okazji robienia tej porcji naszła mnie refleksja - tą potrawę powinni podawać na planie wszystkich filmów o Robin Hoodzie. Ta pasta z bobu to przecież idealny las Sherwood (tak, lubię nadawać potrawom dziwne imiona i się tego nie wstydzę - więc płyń po morzach i oceanach (...) nadaję Ci imię Las Sherwood).

piątek, 17 czerwca 2011

Tarta z truskawkami i lemon curd

No i znów przepis z rodzaju "sprzątamy w lodówce, bo szkoda by się zmarnowało". A materiał był mrrrr i naprawdę bym się wściekła gdyby trafił do kosza. Lemon curd i mascarpone, które pozostało z ostatnio pieczonego tortu (tortu tu nie ma. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że robiony na wariackich papierach i obawiałam się, że będzie się nadawał do jedzenia łyżeczką z wiadra po filetach śledziowych (swoją drogą genialnego na wożenie tortu o średnicy 26 cm :D), ale wszystko skończyło się ok, jedliśmy łyżeczkami z talerzyków).

Ale wracając do "adremu", przepis znalazłam na blogu ChilliBite i conieco zmodyfikowałam.

Składniki:
gotowe ciasto francuskie (używam świeżego z Biedronki)
pół słoiczka lemon curd
pół mascarpone z Piątnicy (opakowanie bodajże 250g)
truskawek ile wejdzie (naprawdę nie wiem ile wrzuciłam, na pewno poniżej kilo)
cukier puder
listki mięty

Sposób przygotowania:
Pieczemy ciasto francuskie (u mnie na formie 29 cm), ambitni na wierzch ciasta sypią groch lub obciążają inaczej by ciasto w środku nie wyrastało, leniwi olewacze (to ja!) po prostu pieką a potem łamią wierzch, żeby było płaskie :D Gdy ciasto wystygnie można zabrać się za napełnianie. Najpierw warstwa truskawek, ja kroiłam je na połowy, żeby były bardziej płaskie i wyłożyłam calutkie ciasto, gęsto, tak by nie było ani kawałka niepokrytego truskawkami. Truskawki miałam kwaśne (ciekawe skąd były, w taką pogodę z Polski powinny być mega słodkie...), więc posypałam je cukrem pudrem. Zmiksowałam lemon curd z mascarpone i wywaliłam na tartę. Dokładnie rozprowadziłam. Na wierzchu położyłam całe truskawki (też dość sporo) a pomiędzy nie listki mięty. 

Wyszło super, orzeźwiająco niesłodko, ale też moje obawy, że będzie buzię wykrzywiać okazały się bezpodstawne. Świetne na letni deser.

U nas z jedzeniem ciast jest problem - to znaczy się zrobi, a potem nie ma kto tego jeść, ale zanim się obejrzałam już nie było połowy tej tarty (co zresztą widać na zdjęciu, nie zdążyłam obfocić przed pożarciem...)

Makaron z cukinią i serkiem mascarpone

Taki sobie szybki obiad do lunch-pudełka do pracy. Oczywiście tylko dla tych, którzy mają mikrofalę w pracy :) Bohaterem dzisiejszego obiadu jest tu serek mascarpone, który został z robienia tortu i trzeba było go wykorzystać (tutaj tylko połowa opakowania, druga połowa w kolejnym poście).

Składniki:
makaron świderki z pszenicy durum (albo inny wybrany, ale warto z durum, bo się lepiej gotuje)
cukinia
pół serka mascarpone
4-5 suszonych pomidorów (u mnie po prostu suszone namaczane w wodzie, nie te z oliwy - nie lubię ich)
czosnek, sól, pieprz, papryka pepperoncini w płatkach (można dać inną ostrą)

+ garnek i patelnia

Sposób przygotowania:
Jednocześnie: ugotować makaron i robić sos. Makaron gotujemy bez dodatku kropli oleju tylko z mieszaniem, chyba, że używamy makaronu z pszenicy zwykłej (nie durum). Olej ma zapobiegać sklejaniu się makaronu, ale makaron gotowany z olejem daje mniejszą przylepność sosu, więc as you wish. Na patelni rozgrzewamy oliwę i wrzucamy cukinię pokrojoną w półplasterki (lub mniejsze kawałki jeśli przekrój cukinii jest duży), chwilkę podgrzewamy. Dodajemy pomidory pokrojone w paseczki, znowu chwilę trzymamy na ogniu (nie zapominając o mieszaniu), następnie wrzucamy mascarpone (można też fetę sałatkową mlekovity lub inny rozmaślający się ser), solimy, pieprzymy, wciskamy czosnek i obsypujemy całość płatkami papryki. Jeszcze chwilkę mieszamy by papryka puściła ostrość ;) Mieszamy z makaronem.

Sos z proporcji jakie podałam wystarczył na jedną porcję do pudełeczka (pudełeczko na zdjęciu) i drugą porcję do pomieszania na drugi dzień (założenie dobre, ale niewykonalne, sos wtrąbiony łyżeczką prosto z miseczki).

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Jajko w koszulce na szparagach

A co! Jak się burżuić to się burżuić (a może burżuować?) nie będziemy się ciągle ascezować, tym bardziej, że sezon na szparagi się kończy, a ostatnie zakupione szparagi zaczynają powoli czeznąć w lodówce. No to żeby nie sczezły bo szkoda postanowiłam sobie na szybko zrobić wczoraj kolację.

Składniki:
szparagi zielone (ile zostało) - u mnie pół pęczka
w zasadzie białe też mogą być ale mnie się  obierać nie chce :)
sól + woda

jajko, ocet winny,
woda, miseczka, mały rondelek (u mnie metalowy kubek pół litra), łyżka cedzakowa i łyżka zwykła

Sposób przygotowania:
Szparagom oberwać zdrewniałe spody, podzielić na kawałki ok. 5 cm (7-8 - na oko, żeby wygodnie wchodziły do garnka), ugotować w osolonej wodzie (nie przesadzić z solą) do miękkości. Szparagi gotują się dość szybko. Wywalić na talerz.

Do rondelka nalać wody, zagotować, wlać trochę octu, następnie w przypadku robienia na jedną osobę zrobić  rondelku wir łyżką i na niego wrzucić z miseczki jajko. Nie solić! Trzeba uważać by przy wybijaniu jajka do miseczki nie naruszyć żółtka- jajko w koszulce wtedy nie wyjdzie. Gotować przez ok. 2 minuty. Jeśli robimy na więcej osób to warto zrobić w płytkim szerokim garnku, by się jajka nie wymieszały, wybijamy je wtedy w miejsca gdzie najbardziej bulgocze. Wymaga to trochę wprawy, mnie onegdaj pierwsze poleciało do kosza, a i teraz miewam nieszczególnie piękne egzemplarze (ale smakują wciąż tak samo, więc co tam ;))

Jajko wyłowić łyżką cedzakową i położyć na szparagach (ja wylewam jajko z kubka na łyżkę cedzakową, ale to jest ta nieortodoksyjna opcja i nie zawsze wychodzi). Teraz można posolić, popieprzyć czy w inny sposób przyprawić. Ja polewam oliwą z pierwszego tłoczenia, co powoduje natychmiastowe dolegliwości cholesterolowe u obserwatorów, ale mnie smakuje :)

czwartek, 9 czerwca 2011

Zniknięcie durszlaka

Zaglądam wczoraj na durszlak, a tu niespodzianka, przepraszamy durszlak został wyłączony. Nie powiem, zastanawiałam się czemu mój blog w dalszym ciągu "oczekuje na akceptację" mimo formalnie spokojnie wystarczającej liczby postów czy stricte kulinarnego charakteru, że może posty i przepisy mało autorskie? 

A tu taka niespodzianka. Przykra sprawa, większość popularnych serwisów, w pewnym momencie dochodzi do punktu gdy twórca przestaje ogarniać, czy to czasowo czy finansowo. No ale nigdzie o tym nie było informacji, a przecież durszlak miał wielu użytkowników i jeszcze więcej wiernych fanów. Od kiedy go odkryłam bardzo rzadko korzystałam z innych źródeł kulinarnej wiedzy bo tu i przepisy i porady i w dodatku hasłowo i bez śmieci: jak wpiszę glazura to wyjdzie mi ciasto a nie sprzedawca fliz, biszkopt rzucany to świetny przepis, a nie hasło do komedii tortowej i tak dalej, możnaby wymieniać w nieskończoność.

Druga sprawa to fakt, że blogi kulinarne akurat integrują zarówno ludzi z czasem jak i mających jakieśtam środki finansowe, więc może w tym prawie tysiącblogowym środowisku znaleźliby się moderatorzy i sponsorzy. Skoro sponsorzy mają swój udział w pojedynczych blogach, to w takiej skarbnicy na pewno chętnie wzięliby udział. Wiadomo, że wtedy musimy pogodzić się z ograniczeniami w rodzaju irytujących pop-upów czy reklamy typu Adsense, ale pytanie podstawowe brzmi: czy warto pozbywać się takiej kopalni wiedzy w zasadzie jednym kliknięciem z przyczyn podanych przez twórcę serwisu. Wiadomo to jego praca i jego decyzja, ale z drugiej strony jest to też kawałek życia wielkiej rzeszy blogerów i ich czytaczy. 

Kolejna kwestia. Poważnie zastanawia mnie czy ten serwis nie miałby szans jako komercyjny, wiadomo, w jakiś sposób popularność by spadła bo nie każdego na to stać, ale przeliczając na książki kucharskie, może jednak zrzuta dałaby radę.

Żeby chociaż ostrzec - zapisałabym w ulubionych tak wiele blogów ile bym dała radę. Nie zapisałam żadnego - bo był durszlak.

No i żeby była jasność, twórca serwisu może zrobić co chce, ale tak bez uprzedzenia to trochę przykro. Rozumiem, że wtedy byłoby trudniej ciachnąć kawał swojego życia, ale mimo wszystko - to było świetne miejsce spotkań kulinarnie zakręconych ludzi, a i wszystkim, którzy skarżyli się, że gotować nie potrafią polecałam ten serwis. Był moment kiedy byłam pewna, że ktoś zhakował durszlaka.

Blogerzy zapraszam Was w odwiedziny i do komentowania - łatwiej Was znajdę w sieci.

sobota, 4 czerwca 2011

Gotowanie po chińsku

czyli krótka recenzja książki "Płetwa rekina i syczuański pieprz" Fuchsii Dunlop.
Dostałam na urodziny z entuzjastycznymi opiniami darczyńców i bardzo intrygującą dedykacją ("wielu zachwyceń i obrzydzeń") no i pewnie dlatego mam niedosyt. Chociaż w sumie jakby się bliżej zastanowić to sam fakt, że dalej o niej myślę oznacza, że pewnie była fajna. 
To znaczy była fajna, ale miałam wobec niej bardzo duże oczekiwania po takim wstępie. 
A może o prostu to ja jestem masochistką i jak mam czytać o wżeraniu robali to porządnie i naturalistycznie. Ale z drugiej strony wiem, że są ludzie, którym bujna wyobraźnia po prostu nie pozwala takich rzeczy czytać, więc delikatność wskazana. Ok. Niemniej jednak moim ulubionym fragmentem jest moment kiedy mowa o morskim żyjątku, którego głównym celem jest bycie gumowatym i bez smaku, oczywiście pod warunkiem dobrego przyrządzenia (i aż kusi stwierdzenie, że pewnie większość osób nie chciałaby wiedzieć jakie toto jest źle przyrządzone). W sumie generalnie trochę brakuje mi tam tego typu smaczków - da się z książki wyciągnąć więcej przykładów, że Chińczycy zupełnie inaczej postrzegają jedzenie i dlaczego takie czy inne rzeczy są popularne, ale założę się że autorka miała znacznie więcej przygód mogących ilustrować te charakterystyczne elementy tamtejszej kuchni. Tego mi brak. 

Czasem też widać było jakieś dłużyzny, które czytało się ciężko (do czego autorka się w pewnym momencie przyznaje - męczyła się miejscami i to widać) no i trzecia wada dla mnie a dla kulinarnych purystów pewnie największa zaleta - wielu z tych przepisów nie da się w Polsce przygotować, inne trudno  (czy w Wielkiej Brytanii też, trudno mi wyrokować). Poza tym bardzo ciekawa i pouczająca. 
I od razu widać które rejony autorka darzy większą sympatią - od razu inaczej się czyta. Efekt zapewne niezamierzony, ale tak to się dziwnie składa, że te regiony do których, jak sama mówiła, nie pała sympatią cechują się dłużyznami w opisach. Natomiast opisy Syczuanu i pierwszych zetknięć z kuchnią, postanowienie o wszystkożerności z jednej i wegetariańscy przyjaciele z drugiej, no i mnisi oficjalnie po buddyjsku wegetariańscy a nieoficjalnie przygotowujący najlepsze dania mięsne w okolicy to naprawdę sympatyczne smaczki tej książki. Więc generalnie zachęcam do lektury i ciekawa jestem Waszych opinii.

piątek, 3 czerwca 2011

Tarta ze szparagami

Postanowiłam kupić wczoraj szparagi skoro się sezon kończy i to już pewnie ostatnie, a że w domu było jakieś ciasto francuskie to zdecydowałam się na tartę ze szparagami.


Składniki:
ciasto francuskie (używam świeżego z Biedrony)
szparagi zielone
pomidor
3 jajka
białe wino
masło
2 łyżki śmietany
sól, pieprz, gałka muszkatołowa

+ forma do tarty/tortownica, papier do pieczenia (lub pergamin w który jest owinięte ciasto :D)

Sposób przygotowania:
Na formie do tarty rozłożyć papier (można nie, ale wtedy trzeba intensywniej myć formę już po fakcie), rozwinąć ciasto na formę. W międzyczasie rozgrzać masło na patelni wrzucić szparagi chwilkę podsmażyć i polać winem (taki hmm chlust większy), na ciasto rozłożyć szparagi i plastry pomidora (jak dla mnie może być bez pomidora, ostatnio nie przepadam za ciepłymi pomidorami), białe wino spod szparagów pomieszać z jajkami i śmietaną, posolić, popieprzyć i ogałkować (gałka jest intensywna w smaku - ostrożnie), wrzucić do piekarnika zgodnie z instrukcją na opakowaniu ciasta (u mnie 200 stopni, ok. 20 minut). Wyjąć, pokroić i pożerać.

czwartek, 2 czerwca 2011

Taka sobie sałatka

Mamy sałatę w ogródku, dużo sałaty. Trzeba ją szybko zjadać, bo szkoda by się zmarnowała, więc czasowo zamieniamy się w króliki. Oczywiście pogoda w sam raz, żeby przerzucić się na sałatki (pod warunkiem, że ten deszcz nie zamieni się w jakąś zimną tygodniówkę), więc nie narzekać - zażerać.

Sałatka na bazie sałatki greckiej, której wariacje w zależności od tego co akurat zalega w lodówce bardzo lubię. A już jestem maniaczką sałatek z dodatkiem różnych serów. Tym razem "raz na ludowo ;)"

Składniki:
Sałata prosto z grządki
2 duże pomidory malinowe
1,5 długiego ogórka
1 papryka
trochę czarnych oliwek
jakieś resztki cebulki
czosnek niedźwiedzi (można spokojnie zastąpić czosnkiem zwykłym +zieloną cebulką lub czosnkiem i cebulą czerwoną albo innymi zamiennikami)
bryndza owcza taka bardziej sypka (z Kleparza)
sól, pieprz
ocet winny z białego wina (moźna zastąpić sokiem z cytryny - łagodniej lub octem z czerwonego wina - ostrzej)
oliwa (najlepiej z pierwszego tłoczenia)

Sposób przygotowania:
Sałatę umyć i porwać na kawałki, wroić pozostałe składniki, posypać solą i pieprzem do smaku, pokruszyć bryndzę na sałatkę, pomieszać oliwę z octem, ja to robię w proporcjach na oko, można wlewać stopniowo, mieszać i sprawdzać czy poziom ostrości jest odpowiedni. Polać sałatkę. Wymieszać, pożreć :)

środa, 1 czerwca 2011

Mój pierwszy kwiatowy raz

Oczywiście tytuł pseudo skojarzeniowy, który absolutnie nie kojarzy się z tym z czym niby właściwie mógłby się kojarzyć, bo wiadomo, że nikt nie pisze o pierwszym razie w sensie seksualnym, a zdecydowanie bardziej globalnym. Ale nie mogłam się powstrzymać- pseudo skojarzeniowo brzmi tak romantycznie (dopóki nie pomyślimy o mrówach i innych żyjątkach :D)

A ja po raz pierwszy jadłam kwiatki. Znaczy pomijam takie oczywistości jak kalafior i brokuł czy też inne powszechnie wżerane kwiatki, które na ten moment wypadły mi z pamięci. Jadłam prawdziwego, takiego ślicznego i fioletowego - kwiatka szczypiorku. Był tak piękny, że aż szkoda nie zjeść. Choć ze zdumieniem zaobserwowałam, że jest bardzo pikantny, chyba nawet bardziej niż łodyżka. A w sumie szkoda bo cały kwiatek wygląda pięknie i dekoracyjnie, ale w całości może być zbyt pikantny. Ja osobiście użyłam go do sałatki z sałatą (efekt żaden wizualny, kwiatki znikają w środku) oraz do serka białego z rzodkiewką szczypiorkiem gałązkowym i takimi tam (wizualnie lepiej, ale smakowo trzeba kulkę kwiatkową podzielić na mniejsze. Czyli podsumowując - wrażenie ciekawe, kwiatki piękne, ale na poważniejsze zastosowanie na razie nie mam pomysłu.