wtorek, 29 września 2015

Sałatka z portulaki warzywnej

W zeszły weekend byliśmy na weselu, droga powrotna prowadziła przez podkrakowskie zagłębie dyniowe, miejscowość Wawrzeńczyce. Tym razem postanowiliśmy się zatrzymać przy gospodarstwie jeDynie, które wystawia się także na Targu Pietruszkowym w Podgórzu. Oprócz dyń gospodarstwo to produkuje również różne "dziwne rzeczy". Bardzo pouczająca wycieczka w pole. Buraki liściowe, michunka, zioła wszelkie, piękne ogromne rzepy i między innymi portulaka warzywna. Warzywo podobno bardzo popularne w krajach morza śródziemnego, u nas praktycznie nieznana.

Smak tego warzywa to miszung groszku cukrowego (pierwsze skojarzenie z jedzenia surowego), szpinaku, szczawiu, liści botwiny (z dużą ilością kwasku cytrynowego - bardzo kwaśne to warzywo).

W związku z powyższym postanowiłam przyrządzić sałatkę podobnie jak robię sałatkę z botwinki. Nie przewidziałam tylko tego, że jeżeli portulakę usmażyłam na tłuszczu, a potem doleję do sałatki jeszcze oliwę to całość będzie dla mnie za tłusta. Było. Tym bardziej, że sałatkę robiłam o 6 rano i mocno mi się chlusnęło oliwą. Ale z tym wyjątkiem wyszło naprawdę nieźle. Przede wszystkim udało mi się zrównoważyć kwaśny smak portulaki, a to uważam za mój osobisty sukces :)



Składniki:
gałązki i liście portulaki warzywnej 
ser gorgonzola
orzechy włoskie
pieprz, oliwa
miód

Sposób przygotowania:
Ugotować portulakę (grubsze łodyżki pokroić drobno o ile nie są zdrewniałe, jak są to wywalić), ja smażyłam na oleju z pestek winogron, ale myślę że zblanszowanie w garnku z niewielką ilością wody może być lepszym pomysłem. Dodać gorgonzolę, kawałki orzechów, polać sosem z oliwy miodu i świeżo mielonego pieprzu.

Pstrąg nadziewany farszem z bułki tartej i pietruszki

Kupiłam pstrąga i postanowiłam go czymś nadziać tak dla odmiany. Danie miało być lekkie, ale inne niż zwykle. Z tą lekkością to akurat średnio mi wyszło, no ale cóż - bywa, myślę, że wiem jak to zmienić, więc nie jest najgorzej.

Przepis znalazłam na blogu Gastromonia, która z kolei skorzystała z przepisu z książki Paolo Cozza. Ja akurat zrobiłam bez modyfikacji Moni, czyli zapewne podobnie jak w oryginalnym przepisie.



Składniki:
1-2 pstrągi
szklanka bułki tartej (mnie zostało)
natka pietruszki
1 ząbek czosnku
1,5 łyżeczki ziół prowansalskich

Sposób przygotowania:
Rybę wypatroszyć, umyć, ułożyć w naczyniu żaroodpornym na folii aluminiowej pokrytej tłuszczem (wtedy się nie przykleja, ja używam masła), na patelni rozgrzać masło, wrzucić bułkę tartą, prażyć, tak, żeby przynajmniej część lekko zbrązowiała i zrobiła się chrupka. Dodać pietruszkę, wcisnąć czosnek i posypać suszonymi ziołami prowansalskimi, tak powstałą masą wypełniać brzuszki ryby, ja z wierzchu polałam jeszcze rybę odrobina soku z cytryny. Rybę zawinąć w folię i piec w temp. 180 stopni aż będzie gotowa (sprawdza się to zaglądając do kręgosłupa, tam najdłużej się piecze, gdy tam mięso jest upieczone, to znaczy, że ryba jest gotowa). Trwa to ok. 30 minut.

Podałam z plastrami dyni Thelma Sanders Sweet Potato i sałatką z portulaki warzywnej

poniedziałek, 28 września 2015

Weselne paczki dla gości - co dać gdy jest upał?

Zapewne zwyczaj dawania gościom paczek z ciastami po weselu wziął się z pragmatyczności - co zrobić z całą górą weselnych pozostałości? Wiadomo, ciasta najtrudniej przechować, bo mięso to jeszcze się zamrozi, a ciasto? Więc ktoś rozsądny wymyślił by rozdać ciasta po imprezie. Przynajmniej tak sobie wyobrażam ewolucję tego zwyczaju. A potem już poszło, no to jak to żeby jeden miał a drugi nie, a ten ma lepiej ten gorzej. To dla świętego spokoju zaczęło się zamawianie gotowych paczek. Mnie osobiście ten zwyczaj średnio się podoba, sama nie jem zbyt wielu ciast, a ciasta weselne co do zasady są potwornie słodkie. Często po powrocie z wesela ciasta są już w stanie ciężkim. Ogólnie sama niewygoda. Niemniej jednak, wiadomo, nikt nic nie powie, gdyby nie, ale jednak każdy by chciał coś dostać, bo taki zwyczaj. No dobra, ale co zrobić, gdy w dzień ślubu temperatury dochodzą do 40 stopni? W nocy nie jest lepiej a rankiem ganz tak samo jak dzień wcześniej? Oczywiście można dać ciasta, zamówić w cukierni, wsadzić do lodówki w sali, a potem niech się goście martwią, mogą zjeść na miejscu. Można i tak, tylko po co? Ostatnio zrobiły się modne inne rodzaje prezentów, migdały w cukrze, malutkie dekorowane pierniczki. Wszystko potwornie drogie. Wiadomo ślub. 

Moim weselnym hitem był ślub kuzyna - do wyboru były paczki z ciastami i ... z mięsem z wesela. Haha, oczywiście, że wzięłam mięso. Świetny plan! 

W większości przypadków taka opcja jest jednak niewykonalna, co zatem dać gościom? Oto kolejna propozycja, która może spowodować, że się nawzajem zatłuczecie ;) zrobić paczki samemu! Upiec fajne ciasteczka, na taką pogodę nawet lukrować nie trzeba, bo nikt nie jest specjalnie chętny na słodki lukier, który w dodatku w 40 stopniach pięknie się rozpuszcza (zwłaszcza w samochodzie). Największy problem jest z pakowaniem. Pudełka są potwornie drogie. Ale na to też jest sposób, z resztą podpatrzony w cukierniach - obłożyć to ładną folią, przewiązać wstążką. Może będzie koślawe, ale goście ucieszą się z własnoręcznie wykonanych prezentów. Plus, ciasteczka zapakowane w folię nie zajmują zbyt wiele miejsca, co przy całej górze różnych rzeczy do przewiezienia i ogarnięcia z okazji wesela jest naprawdę dużym plusem.

w paczce: mężczyzna, kobieta i serduszko :)


Ja uważam, że pomysł jest niezły, ale nie pytajcie o to mojego męża ;) który mieszał wszystkie partie ciasta, a jedną partię zrobił od początku do końca, bo do wyboru miał wiązanie wstążeczek w kokardki dookoła słoików (prezent dla rodziców) :D.

Najlepiej w tej roli sprawdzają się pierniczki, spokojnie można zacząć już miesiąc przed weselem, a wytrzymają jeszcze ładne parę miesięcy po. Właśnie zjadłam paczuszkę. Lekko zmiękły. Za parę tygodni z powrotem stwardnieją. Są pyszne. I zero problemów z tym, że zostało. Pragmatyzm rządzi ;) Pierniczki zostały przygotowane z tego przepisu.

sobota, 26 września 2015

Dżem z borówki brusznicy z jabłkami i gruszkami

Kupiłam borówkę brusznicę, bo lubię, a ciężko kupić, a jak już jest to droga i składa się głównie ze wszystkiego poza borówką (ostatnio sprawdzałam Sylt Lingon, wiecie skąd i miał do 50% owoców, i tak nieźle). Chciałam, żeby moja składała się z samej borówki, no ale poszukałam, a tu wszędzie z dodatkami. Pomyślałam, że spróbuję tak jak polecają rozliczne autorki blogów dodać jabłka i gruszki. Dodanie twardych jabłek (za namową jednego z blogów było jak dla mnie średnim pomysłem, bo borówka rozgotowała się w proch i pył za to jabłka pozostały twarde), ale jakie to jest pyszne!!!! Może zrobię jeszcze z samej borówki, ale to na pewno nie w tym tygodniu (ani przyszłym, więc pewnie w tym roku już nie...)



Składniki:
1 kg borówki brusznicy
0,5 kg jabłek (u mnie champion)
0,5 kg gruszek (u mnie bera)
cukier (z blogów wyczytałam, że można się nie przejmować i dać dużo, bo brusznica jest kwaśna - no może i jest, ale całe szczęście, że nie dałam przygotowanego wcześniej 0,5 kilo, bo już przy orientacyjnie połowie tej ilości dżemik jest na moje podniebienie ok, o ile nie za słodki)

Sposób przygotowania:
Owoce umyć, gruszki i jabłka pokroić na kawałki pozbawiając gniazd nasiennych (to znaczy zrobiłam to z jabłkami i pierwszą gruszką, dalej cięłam jak leci) wrzucić do gara, zasypać cukrem i poczekać, aż puści sok, gdy na dnie będzie już warstwa soku  (można też trochę pomyziać owoce łyżką, by łatwiej puściły sok) wstawić na malutki ogień i gotować do uzyskania odpowiedniej konsystencji, w trakcie sprawdzić czy jest wystarczająco słodkie i ewentualnie dosypać.

Kasza manna ze śliwkami - pyszne śniadanko

Zostało mi śliwek po wczorajszym robieniu kompotów do słoików, dosłownie 5 czy 6 sztuk nie zmieściło się do słoików, a że śliwki wcześniej drylowałam hurtowo, to były już bez pestek, więc mała szansa by wytrzymały długo. Dziś rano postanowiłam zatem wykorzystać je do śniadania. W jednym garnuszku gotowałam mleko, na malutkiej patelni  przygotowywałam śliwki. O dziwo śliwki były szybciej gotowe niż kasza. Także spokojnie jest to do przygotowania nawet w tygodniu.



Składniki:
na kaszę
mleko
kasza manna

na śliwki
śliwki woda 
cynamon
goździki

Sposób przygotowania:
W jednym garnku ugotować mleko, wsypać kaszę i ciągle mieszając trzepaczką balonową gotować do zgęstnienia, w drugim garnku lub patelni nałożyć śliwki, dodać wody i tak gotować, aż będą gorące i miękkie. Gotową kaszę przelać do miseczki, na nią nałożyć śliwki, zajadać :)

piątek, 25 września 2015

Dżem brzoskwiniowy

W tak bury dzień jaki nas dziś przywitał trzeba poratować się odrobiną słońca, nawet jeżeli miałoby to być słońce ze słoika. Dżem zrobiłam tydzień lub dwa tygodnie temu, ale brzoskwinie jeszcze są więc można śmiało próbować (choć nie są już tak tanie jak jeszcze miesiąc temu).

Skorzystałam z przepisu z bloga Domowa kuchnia Aniki bo przekonała mnie ilość cukru, którą autorka wpisu daje do swojego dżemu. Ja do swojego dałam więcej cytryny (oprócz soku i miąższu także skórkę. Cytryna jest mocno wyczuwalna, za to dżem kwaśny, a takie lubimy. Planuję zrobić jeszcze jeden taki dżemik, spróbuję tym razem nie dać skórki cytrynowej, ciekawe czy dżem się zetnie :)

tyle dżemu wyszło z 2 kg brzoskwiń, 1 słoik pół litra i dwa malutkie, po 250


No to działamy: "Tyyyle słońca w całym mieście..." ;)

Składniki:
2 kg brzoskwiń
30 dag cukru
sok i miąższ z jednej cytryny

Sposób przygotowania:
Brzoskwinie wypestkować, pokroić na mniejsze kawałki (u mnie na 4) wrzucić do garnka. Dodać sok z cytryny i cukier. Na chwilę zostawić, żeby troszkę puściły sok. Gotować na wolnym ogniu do zgęstnienia. W trakcie można dodać cukru gdyby dżem był mało słodki, dlatego na początek można dać mniej niż w przepisie. Gotowy dżem pakować do wyparzonych słoiczków. Pasteryzować.

czwartek, 24 września 2015

Kompot ze śliwek węgierek z cynamonem i goździkami

Pomysł pochodzi oczywiście od mojej miezastąpionej w sprawach przetworów koleżanki z pracy, ona kompot ten pakuje do słoików na zimę, ja zrobiłam po prostu do picia. Jest przepyszny, lekko korzenny w smaku. Piję już drugi kubek z rzędu i wciąż mi mało :) Chyba zrobię też do słoika, bo jest naprawdę wspaniały i podobno doskonale działa na trawienie po sutym posiłku.



Składniki:
śliwki węgierki (ja na średni garnek daję ok. pół kilo wypestkowanych śliwek)
cukier (ilość zależy od osobistych preferencji i od słodkości owoców)
kawałek kory cynamonu
kilka goździków

Sposób przygotowania:
Śliwki wydrylować, posypać cukrem, zalać wodą dodać cynamon i goździki, zagotować. Pić ze smakiem.

Na kompot do słoika: wsadzić do słoika śliwek po sufit, dodać cukier, kawałek cynamonu i goździki, zalać wrzątkiem, pasteryzować (można też przygotować zalewę z wody, cukru i przypraw i nią zalać śliwki. Przepyszne :)

Rösti z dynią i czerwoną cebulą

Ile ja się naszukałam przepisu na tą dynię. Thelma Sanders jej na imię, jest śliczna z wierzchu i jak się okazuje głownie z wierzchu. Przynajmniej w moim odczuciu. Przeczytałam, że najlepiej nadaje się do rösti - szwajcarskich placków ziemniaczanych (w sumie nic dziwnego, smakuje jak ziemniak, tylko mniej intensywnie, nawet mówią na nią Thelma Sanders Sweet Potato. Mam jeszcze jedną, chyba będziemy w najbliższym czasie jeść dużo placków ziemniaczanych... Ach, kolor dania byłby lepszy, gdyby dynia była pomarańczowa. Thelma Sanders ma żółty miąższ. Po upieczeniu wygląda jak melon. Szkoda, że tak nie smakuje.

Za to przepis na rösti, który podpatrzyłam na Damsko-męskim spojrzeniu na kuchnię i dom bardzo mi się spodobał i jest zdecydowanie do powtórzenia. Przede wszystkim dlatego, że niby placki ziemniaczane, a ani smażenia na tłuszczu, ani jajek, mąki w środku, same warzywa. Bardzo mi się też spodobał sam sposób przyrządzania masy - po prostu wrzuciłam wszystko do malaksera, przyprawiłam i było :)




Składniki:
3 duże ziemniaki
kawałek dyni (u mnie pół thelmy, ale ona jest mała - wyszło połowę tego co ziemniaków, można dać więcej, ale sądzę że max pół na pół, bo inaczej skrobia z ziemniaków będzie mieć trudniej)
1 czerwona cebula
przyprawy (sól, pieprz, chilli)

malakser, forma do muffinek (myślę, że oba niekonieczne, ale ułatwiają sprawę)

Sposób przygotowania:
Zetrzeć razem wszystkie składniki na grubych oczkach, poczekać chwilę i odcedzić ziemniaki z soku, to bardzo ważne, inaczej zamiast rösti zrobi się papka. Masę umieszczać w natłuszczonej formie do muffinek, przyklepać, piec około 0,5 h w 180 stopniach (moje potrzebowały dłużej, ale odcisnęłam je tak pi razy drzwi. W sumie dopiekły się w efekcie w 200 stopniach - kwestia piekarnika chyba). Pod koniec pieczenia można włożyć gałązkę rozmarynu, będzie pięknie :)

Podawać z kwaśną, śmietaną, jogurtem, albo po prostu z sosem, jak placki ziemniaczane (miał być sos z portulaki warzywnej, ale dałam tyle chilli, że śmietana okazała się być koniecznością :D no i po tych wszystkich atrakcjach, które opisałam w poprzednim wpisie, żywcem mi się nie chciało jeszcze robić sosu)

Chleb z makiem na drożdżach

Chwila odpoczynku od przetworów. To znaczy mam jeszcze parę niewstawionych na bloga oraz parę w planie do wykonania, ale ile można naraz, tym bardziej, że jak się okazuje zdecydowana większość przetworów jest prosta jak konstrukcja przysłowiowego cepa (haha, ciekawe ile osób widziało w życiu cep, nie wspominając już o wiedzy na temat jego konstrukcji). No ale co ja miałam... wspominałam, że zepsuł mi się zakwas? Jasne, za każdym razem od chwili gdy się zepsuł ;) Skazana jestem zatem na wypieki drożdżowe. Wczoraj miałam mocne postanowienie: uczę się więc chleb nie może się przygotowywać dłużej niż 2 godziny. Spoko luz, na odsiecz mojej potrzebie przyszedł blog Przepis na chleb już kolejny raz korzystam, bo przepisy są naprawdę dobre. Postanowiłam zrobić chleb z makiem, bo raz, że maku mam w domu zatrzęsienie, a dwa, że całość przygotowania, od zagniecenia do wyjęcia z pieca miała zająć 2h. Super. Oczywiście w tej historii jak zwykle jest haczyk: to co robiłam oprócz chleba, to jest szwajcarskie rösti, pieczona dynia, pieczony bakłażan i pieczona papryka (wsio razem na dwóch blaszkach, skoro już się piecze), za Chiny Ludowe nie chciało się upiec. W końcu wrzuciłam chleb jako trzecią blaszkę (ryzykując przesiąknięcie aromatem pozostałych rzeczy, ale po przeanalizowaniu zawartości pieca uznałam, że mi nie przeszkadza jakby co). I teraz to już w ogóle cyrki, jeden za wysoko, drugi za nisko, przestawić się nie da bo jedna blaszka głęboka i zawadza dnem o to co na drugiej. Cuda wianki. No ale się udało. Z nauką gorzej, nie udała się, bo przygotowanie jedzenia zakończyło się po północy. Ale nie róbcie tego w domu, nie obyło się bez małego pożaru, gdy przypadkiem papier do pieczenia dotknął górnej grzałki ;)



Chlebek wygląda pięknie, jest szybki w przygotowaniu, ale summa summarum nie do końca moja bajka. Wiem, wiem, jak chcesz mieć głębię smaku to se wstań i se zaczyn nastaw przed wyjściem do pracy. Ale parę chlebów, które udają długo robione już widziałam. Na kolejny kryzys nastawiam się na chleb z siemieniem lnianym z tego samego bloga, bo czas przygotowania ma jeszcze krótszy, a ziarna powinny dodać "to coś". I ma się dłużej trzymać. Ciekawe jak zniesie to mój piekarnik z kijową dolną grzałką.

Składniki:
550 g mąki pszennej tortowej 480 lub 550 (dałam babunię 650 bo zawsze daję ją do chleba)
100 g mąki pszennej razowej 1850 lub 2000 (dałam 2000)
2 łyżeczki soli
7 g suchych drożdży (dałam ok. 20g świeżych wymieszanych z wodą z przepisu)
350 - 380 g wody (dałam 350, a potem dolewałam na oko z czajnika, tak żeby uzyskać konsystencję elastycznego nieklejącego ciasta)
2 łyżki oliwy
4-5 łyżek suchego maku

Sposób przygotowania:
Wymieszać mąki, sól, drożdże i wodę, ja robię to mikserem z hakiem. Zostawić na ok. 1h do wyrośnięcia (ma podwoić objętość) w misce opryskanej olejem i pod folią. Po wym czasie wyłożyć na obsypany mąką blat i rozwałkować mniej więcej na wielkość dużej prostokątnej blachy do ciasta, mniej więcej 40x25 cm. Ciasto posmarować oliwą i obficie posypać ziarenkami maku. Teraz można uformować normalny bochenek, można też zrobić piękny wieniec. Ciasto podzielić wzdłuż na 4 pasy, każdy okręcić wokół własnej osi, tak by zrobił się skręcony wałeczek. Połączyć razem i znów skręcić wokół własnej osi. Powstały jeden duży skręcony wałek zawinąć tak by jeden koniec był w środku a drugi na zewnątrz (ten potem wstawiany pod spód. I zostawić do wyrośnięcia na papierze do pieczenia na kolejne pół godziny. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 200 stopni na 30-40 minut, aż chleb postukany od dołu wyda głuchy odgłos. Mój w związku z opisanymi wyżej perturbacjami od dołu upiekł się lepiej, ale już go nie dopiekałam, niech mu będzie bledzioch, bo bym w ogóle nie poszła spać. Grunt, że w środku jest upieczony :)

wtorek, 22 września 2015

Śliwki w occie

Są przepyszne. Po raz pierwszy spróbowałam ich gdy przygotowała je moja koleżanka z pracy, która jest mistrzynią przetworów (matko, jej ogórki kiszone będą podawane w raju). Oczywiście poprosiłam o przepis. Przepis pochodzi z Przepisów czytelników Poradnika Domowego (moja mama też z nich korzysta, wiele książeczek zawiera naprawdę dobre przepisy). Ten przepis został przesłany przez panią Stanisławę Raciborską. Koleżanka zmodyfikowała go tak, że da się go zrobić (no bez przesady, sparzanie i obieranie śliwek ze skórki to ponad siły przeciętnego człowieka).

Mam nadzieję, że mi się udały. Jeden słoiczek nie zassał, więc go ponownie zapasteryzowałam, jeden "się posikał" przy odwracaniu, ale zakrętka wygląda na zassaną. W każdym razie te dwa do zjedzenia w pierwszej kolejności. Zwracam uwagę na to, żeby patrzeć uważnie czy zakrętki zassały przy pasteryzacji, bo jak się okaże że nie, to można wrzucić to jeszcze raz, gdy minie za dużo czasu od przygotowania, to ewentualne ponowne pasteryzowanie nie będzie już miało sensu.

Do czego się to je? 
My jedliśmy jako pikiel do kanapek z wędliną, ale świetnym pomysłem jest też podanie tego na imprezie faszerowane zblanszowanymi migdałami. Każda śliweczka na wykałaczkę i jest ekskluzywna przystawka. Warto przy usuwaniu pestek użyć nożyka, żeby brzegi śliwki były równe. 



Składniki:
1 kg śliwek węgierek
szklanka octu 6 % (w sprzedaży jest 10% - trzeba w proporcji 6:4 wymieszać z wodą)
szklanka wody
25 dag cukru
kilka goździków
kawałek cynamonu

Sposób przygotowania:
Śliwki pozbawić pestek, ułożyć w słoikach. Ocet połączyć z wodą, dodać cukier, goździki, cynamon, zagotować i ostudzić. Zalać śliwki, zakręcić słoiki, pasteryzować 20-25 minut. Ja pasteryzowałam wyższe słoiki w wodzie w garnku, małe w piekarniku. Te z piekarnika nie zassały, więc zalecam jednak formę tradycyjną. 

Podobno zamiast octu można dać wytrawne wino (tak zostało napisane w oryginalnym przepisie).

Rewelacja, robi się szybciutko.

Dżem z czarnej porzeczki

Uwielbiam dżem z czarnej porzeczki. Pyszny dżem robi moja teściowa, w dodatku bardzo zdrowy, bo nie obrabiany termicznie, a zabezpieczany przed psuciem warstwą miodu. Pycha! Niestety trzeba ten dżem jeść szybko :) nie, no nie płaczę, ale jednak szkoda mi jeżeli nie zdążę zjeść. Swój zrobiłam bardziej tradycyjnie, gotowanie, pasteryzacja, ale mam nadzieję, że wytrzyma dłużej.

Porzeczka ma sporo pektyn, więc nie potrzeba żadnych dodatków, tylko porzeczka i cukier, w dodatku nie wymaga długiego gotowania. Całe gotowanie zajmuje jakieś 2h. Za to szypułkowanie... masakra. Nie wiem co by było, gdybym zrezygnowała z szypułkowania, ale szypułki są twarde, więc nie wiem czy to się uda. Gdyby jednak, to byłoby znaczące ułatwienie. Zrobiłam tylko jedną porcję tego dżemu z 2 kg owoców, bo na więcej nie starczyło mi cierpliwości. Ale to co jest - pycha.



Składniki:
2 kg czarnej porzeczki
1 kg cukru (porzeczka jest dość cierpka więc potrzeba więcej, ale wiele zależy od słodkości konkretnych owoców, więc lepiej na początek dać mniej)

Sposób przygotowania:
Porzeczkę odszypułkować, wrzucić do gara, dodać cukier, poczekać aż puści sok, gotować na wolnym ogniu do zgęstnienia. pakować do wyparzonych słoiczków. Pasteryzować.

Dżem truskawkowy

W tym roku robiłam chyba z 5 partii dżemu truskawkowego, każdy trochę inny. Niektóre z cukrem i cytryną, niektóre z żel-fixem (i cytryną), różne rodzaje cukrów żelujących. Niestety nie wiem który jest który :D Rozpoznawalny jest ten z żel - fixem bo się całkowicie ściął, te na cukrach są bardziej płynne (na żelującym też, bo proporcja 1:1 to zdecydowanie coś nie dla mnie.

Korzystałam z dwóch żelków: cukru żelującego 1:1 diamanta (nie wiem po co tam jest ten olej palmowy, pektyny są z owoców + jeden środek o działaniu przeciw pleśni) oraz żel-fixa dr.oetkera 3:1 (pektyny z owoców + ten sam co wyżej środek przeciw pleśnieniu, nie ma oleju ani cukru). Do moich potrzeb zdecydowanie lepszy jest 3:1, po pierwsze dlatego, że nie ma w nim cukru (co znaczy, że gęstość dżemu nie jest zależna od nawalenia tam niewiadomo ile cukru), a po drugie brak niepotrzebnego moim zdaniem dodatku oleju palmowego. Na robienie dżemu truskawkowego na samym cukrze i pektynach z cytryny nie wiem czy będę miała zdrowie na przyszłość. Co istotne - cytryn nie należy pozbawiać pestek - to w nich jest najwięcej pektyn. Jak komuś bardzo przeszkadza, że będzie miał pestki w dżemie, to może je zawinąć w gazę i tak wrzucić, a potem wyławiać z gotowego, moim zdaniem za dużo zachodu, pestki mi nie przeszkadzają, mogę je usunąć na talerzu. Na zdjęciu akurat dwie partie bez cukrów żelujących, same truskawki, cytryna i cukier. Widać, że partia 2 była dłużej gotowana, dżem jest ciemniejszy, po prostu długo nie chciał gęstnieć.



Składniki:
2 kg truskawek
0,5 kg cukru
1 cytryna (sok, pestki, skórka)
ewentualnie żel-fix (zgodnie z przepisem na opakowaniu)

Sposób przygotowania:
Truskawki, cytrynę i cukier wrzucić do garnka (truskawki podzielić na pół, będzie szybciej), poczekać aż puści sok, gotować na wolnym ogniu aż zgęstnieje. Z zastrzeżeniem możliwości dodania żel-fixa.

Dżem rabarbarowo - agrestowy

Połączenie agrestu z rabarbarem jest bardzo sympatyczne, ale dobrze zastosować czerwony agrest z malinowym rabarbarem lub zielony z zielonym. U mnie trafił się akurat malinowy rabarbar, za to agrest był całkiem zielony, efekt nie powala wizualnie, ale za to jest pyszny. Kwaśny jak piernik, ale my akurat takie lubimy. Jedno na co trzeba uważać robiąc dżem z użyciem rabarbaru to to, że rabarbar łatwo się przypala, więc trzeba mieszać. Ale za to dżem robi się stosunkowo szybko, bo agrest ma sporo pektyn.



Składniki:
po równo agrestu i rabarbaru (u mnie bodajże 2 kilo na 2 kilo)
cukier (jak już napisałam, my lubimy kwaśne dżemy, zwykle daję ok. 200-300 g na początek, czekam aż puści sok, zaczynam gotować, a potem na smak sprawdzam czy mi pasuje i ewentualnie dosypuję)

Sposób przygotowania:
Rabarbar pokroić, agrest odszypułkować, zasypać cukrem, poczekać aż puści sok, gotować na małym ogniu do uzyskania odpowiedniej konsystencji. Żeby było szybciej, można agrest pokroić na połowy. Jak już chwilę będzie się gotować trzeba mieszać żeby rabarbar się nie przypalił. Można też użyć dodatkowych płytek na palnik + oczywiście garnek z grubym dnem. Gotowy dżem wrzucać do wyparzonych słoiczków, pasteryzować (ja w piekarniku, wsadzić do zimnego, nastawić na 95 stopni, od nagrzania piekarnika 35 minut).

piątek, 18 września 2015

Rabarbar w occie

Jak już wcześniej wspomniałam, od maja robiliśmy z ówczesnym narzeczonym przetwory różnego rodzaju, by ofiarować je naszym rodzicom oraz babci w prezencie w ramach podziękowania na naszym weselu. Tajniaczyliśmy się z tym okrutnie, w związku z powyższym żadne przepisy na przetwory nie pojawiły się na blogu od razu. Chwała durszlakowym zeszytom, bo dzięki nim mogłam zbierać przepisy z różnych blogów (tak, żeby nikt nie widział) i mam je pod ręką teraz gdy przychodzi do odtworzenia przepisu oraz podania jego źródła.

No i tu klops. Przeczytałam ponownie przepis na rabarbar w occie, który zrobiłam i się udał i co najgorsze jest jednym z tych przetworów, które są zdecydowanie do powtórzenia i odkryłam, że ja to zrobiłam inaczej, to znaczy z całą pewnością nie dałam anyżu, ale czy dałam goździki? Kto to wie. Na 100% dałam pieprz i chilli, więc w ramach koncepcji roboczej przyjmijmy, że dałam wszystko prócz anyżu. Ale przepis podam Wam tak jak autorka bloga kuchenne fascynacje, z którego przepis pochodzi. A za rok kolejna próba, ciekawe czy wyjdzie tak samo :p



Składniki:
2-3 łodygi rabarbaru
125 ml wody
125 ml octu jabłkowego, białego winnego lub ryżowego (dałam biały winny)
1 łyżka miodu
łyżeczka soli
łyżeczka nasion pieprzu (tam skąd autorka kuchennych fascynacji wzięła przepis jest pieprz biały, ona użyła kolorowego, a ja albo kolorowego albo czarnego)
2 nieduże suszone chilli (u mnie pepperoncino)
1/2 łyżeczki goździków
liść laurowy
gwiazdka anyżu (tego nie dałam na 100%)

Sposób przygotowania:
Podgrzać zalewę, wrzucić przyprawy, w wyparzonych słoikach ułożyć rabarbar pokrojony w kawałki, zalać zalewą. Nie pasteryzować.

Niestety nie jestem w stanie podać linka do bloga autorki, gdyż otwiera mi się wyłącznie wersja zeszytowa z durszlaka, a odnośnik do strony bloga  pokazuje błąd. Blog kuchenne fascynacje, wpis z 26 maja 2015 roku (to jest minus pisania postów na kosiarce ;)). Bloga, a szczególnie piękne zdjęcie słoiczka z rabarbarem polecam, trudno zrobić piękne zdjęcie przetworom, a to jest widok jak na tapetę na pulpicie :)

Marynowana papryka z miodem Dany

Przepis ten dostałam od mamy mojej koleżanki, mam nadzieję, że wybaczy mi tą internetową poufałość. Jest to mój absolutnie ulubiony przepis na marynowaną paprykę, więc mam nadzieję, że udał mi się przynajmniej w połowie tak dobrze jak jej. Na razie musi poczekać na zimę, a przy okazji porządnie się zamarynować. W tym roku jakieś fatum krąży nad moimi ogórkami (w sumie zrobiłam po kilkanaście słoików sałatki szwedzkiej i ogórków kiszonych, na razie każdy otwarty słoik poleciał do kosza :(), mam nadzieję, że nie przejdzie na inne wytrawne przetwory. Jak dotąd świetnie udał się rabarbar w occie (zdecydowanie do powtórzenia, przepis wkrótce), co do chutneya z rabarbaru nie wiem, gdyż cały został ofiarowany w prezencie. Więc podając niniejszym przepis na paprykę proszę o trzymanie kciuków za moje przetwory ;) Tylko tak macie szansę się na nie załapać!



Składniki
3 kg papryki (zasadniczo dałam ile miałam czyli połowę mniej)
5 szklanek wody
1/4 szklanki octu
3/4 szklanki cukru
2 łyżeczki miodu
1 łyżka soli
2 łyżki oleju
pieprz ziarnisty
ziele angielskie
liść laurowy
- i na tym polega trudność, podany mi przepis przyprawy miał podane w ten sposób, co po uściśleniu okazało się być "tego na oko", hmm rozumiem doprawianie pod swój smak, ale ja chcę, żeby były dokładnie takie jak robione przez Danę. Dałam 2 duże liście laurowe, około 5 ziaren pieprzu i mniej więcej podobnie ziela (oryginalne mocno czuć zielem i za to je lubię)

Sposób przygotowania:
Składniki zalewy wrzucić do garnka, zagotować, pokroić paprykę na odpowiednie kawałki, wrzucać partiami do zalewy i gotować po 3 minuty, gorące wkładać do wyparzonych słoików (ała, całe paluchy miałam poparzone), na koniec zalać zalewą. Nie pasteryzować. Odwrócić zakręcone słoiczki do góry dnem i czekać aż zassają.

Mam nadzieję, że będą równie pyszne jak oryginały (a jak nie, to dostaliśmy 2 słoiki, może jakoś przetrwamy zimę).

poniedziałek, 14 września 2015

Kawa zbożowa z cynamonem i śniadanie mistrzów

To nawet nie jest przepis. Po prostu wczoraj postanowiłam dosypać sobie cynamonu do kawy zbożowej z mlekiem. Efekt okazał się zaskakująco przepyszny, więc temat podjęłam przy dzisiejszym śniadaniu. Do tego talerzyk z różnościami i domowy chleb, a na deser dżemik żurawinowy otrzymany w prezencie od rodziców koleżanki - dziękuję Aniu oraz rodzino Ani! Przepyszny! Nawet mnie natchnął do zrobienia własnego :)

Z rozważań przyśniadaniowych mogę jeszcze dodać, że im piękniej podane jest jedzenie, tym bardziej skłania do celebrowania posiłku, a tego nam teraz trzeba. W rozpędzonym świecie warto się zatrzymać i czerpać przyjemność z jedzenia. Tego Wam życzę ciesząc się każdym kęsem :)




Kawa zbożowa z cynamonem

Składniki:
2 łyżeczki kawy zbożowej rozpuszczalnej
mleko do smaku
cynamon

Sposób przygotowania:
Kawę zalać wrzątkiem, zamieszać, dolać mleka do smaku i posypać cynamonem.
Otwierać oczy ze zdumienia jakie to dobre. ;)


Na śniadanie mistrzów złożyły się:
sałata masłowa
rukola
jajko na twardo
cheddar
baleron dojrzewający (do kupienia w węgierskim sklepie)
pomidor
a do tego pyszny domowy dżem żurawinowy i domowy chleb

sobota, 12 września 2015

Chleb pszenno - żytni wariacja na temat Hamelmana

Wiele razy robiłam już niemiecki chleb farmerski z przepisu Hamelmana, bo jest stosunkowo szybki (4,5h zamiast noc + 4,5h), ostatnio też zepsuł mi się zakwas. Jakoś nie zebrałam się, żeby nastawić na wieczór nowy chleb, a została marna resztka. Pokopałam po necie, ale nic nie rzuciło mi się w oczy. Niemiecki chleb farmerski był ostatnio, więc nie chciałam robić go znowu, no ale trudno, nic ciekawego nie znalazłam. Więc pomyślałam - pokombinuję. Zamiast części mąki pszennej dodałam zwykłą żytnią chlebową, której mam ostatnio urodzaj. Zamiast cukru miód i duużo czarnuszki (działa antybakteryjnie, przeciwgrzybiczo i ogólnie wzór cnót wszelkich - ciekawe czy po 40 minutach w piekarniku nagrzanym do 240 stopni nadal jest taka zdrowa). 

Dla porównania - po lewej moja modyfikacja, po prawej coś bliższego oryginałowi (też z miodem)


Do dzieła:

Składniki:
650 g mąki pszennej 650
150 g mąki żytniej 720
108 g mąki żytniej razowej 2000
ok. 3 łyżki, takie czubate jogurtu naturalnego
łyżka miodu (dałam spadź liściastą - jest dość intensywna w smaku)
635 g ciepłej wody
ok. 20 g świeżych drożdży (rozmieszałam z wodą)
łyżka soli

Sposób przygotowania:
Wymieszać wszystkie składniki mikserem ok. 6 minut (w tym czasie na pewno wszystko trafi do ciasta i po godzinie nie zorientujecie się że na dnie jest pół kilo niewmieszanej mąki). Odstawić na godzinę, po godzinie złożyć (wyjąć poskładać jak kopertę i z powrotem do michy), po kolejnej godzinie zrobić to samo i z powrotem do michy. Po następnej godzinie (w sumie od wymieszania ciasta minęły już trzy) uformować bochenki i wsadzić do wyrastania do koszyczków (misek) wyłożonych omączoną ściereczką. Wyrastać jeszcze ok. 1h. Potem piec w piekarniku nagrzanym do 240 stopni przez 36-38 minut. Przed pieczeniem do piekarnika wsadzić rondel z wodą, który wyjąć ok. 10 min po wsadzeniu chleba. Ten chleb bardzo mocno wyrasta, parę razy już robiłam go skracając czasy wyrastania do 40-50 minut (mam dość ciepło w domu, więc i chleb rośnie jak zwariowany - przynajmniej ten). Tym razem znów za długo trzymałam go na ostatnie wyrastanie, ale ważna rozmowa telefoniczna oderwała mnie od chleba. Do tego nie rozgrzałam pieca. Chleb się udał tylko jak zwykle był wielkim plaskaczem ;) 

Różnica pomiędzy chlebem z oryginalnego przepisu a tym jest taka, że chleb jest troszkę bardziej zwarty i lepiej mi się z nim pracowało. Na końcu się rozlazł, ale wina leży po mojej stronie, więc nie mam co narzekać na niego. ;) Może w końcu kiedyś zrobię chleb wyrastający bardzo wzwyż w mało wszerz ;).

Sałatka z buraków w stylu River Cottage

Jak już wspominałam jestem chora, więc zamiast ciężko pracować w pracy i w domu (nauka czeka!) poleguję i od czasu do czasu włączam kuchnię, która jest jedynym programem telewizyjnym, który od czasu do czasu oglądam. Obejrzałam zatem "Doskonałe trio", czyli program o daniach z trzech składników prowadzony przez Hugh Fearleya - Whittingstalla, który zaprasza do swojej kuchni w River Cottage dwóch innych kucharzy i robią sobie konkurs. Sędzią jest osoba, która zajmuje się zawodowo głównym składnikiem. Akurat był program o burakach - świetnie, mam w zamrażarce botwinę ugotowaną na parze jeszcze w sezonie (oni używali normalnych buraków), o którą zawsze się potykam, gdy otwieram zamrażarkę. Początkowo przepis przygotowany przez Hugh Fearnley'a-Whittingstalla spodobał mi się najmniej z przygotowanych trzech przepisów, co za niefart, akurat na tę sałatkę mam w domu wszystkie składniki, w tym dwa otwarte słoiczki anchovies, bo mąż nie zauważył, że jeszcze są. Ale gdy przyszło do oceny i spośród trzech przepisów to ten zwyciężył w ślepym teście, stwierdziłam, a co mi tam, zrobię, najwyżej się wywali, i tak potykam się o składniki :p


Efekt, jak w telewizji, sałatka jest bardzo niepozorna i bardzo pyszna, no i składa się z paru składników.

Składniki:
buraki (u mnie botwina)
jajka na twardo
anchovies
szczypiorek

na sos
oliwa
ocet jabłkowy (łagodny winny też może być)
płaska łyżeczka ostrej musztardy (u mnie sarepska)
łyżeczka miodu
sól i pieprz (uwaga z solą - anchovies są bardzo słone)

Sposób przygotowania:
Ugotować buraki - moje doświadczenie podpowiada, że najszybciej gotują się na parze, a i tak jest to ok 40 min. Ugotować jajka na twardo. Buraki podzielić w półplasterki lub kostkę, zalać sosem. Do buraków wsadzać ćwiartki ugotowanych jajek i delikatnie wymieszać, tak by żółtko nie oddzieliło się od białka (to sprawa wyglądu, więc jak się oddzieli to wiecie - "w pewnej chwili chyba na nim usiadłem, ale smakuje wciąż tak samo") na wierzchu położyć fileciki anchovies i całość posypać szczypiorkiem.

Przepis zdecydowanie do powtórki, jest naprawdę pycha :)

czwartek, 10 września 2015

Dżem żurawinowy - na jesienny wiatr w sam raz

Większość pań zna ten ból, a jak nie zna to pewnie prędzej czy później pozna. Kobieca zmora - zapalenie pęcherza. Podobno mówią też na to choroba młodych mężatek, hehe, czyli co, trza było żyć na kocią łapę, to by się nie przyplątywały choroby pęcherza. A tak serio mówiąc to wizyta na basenie to nie zawsze jest przyjemność ;( zwłaszcza, jeżeli męża kasują 5 krotność ceny detalicznej opaski za to, że rozleciała mu się w ręce, a ja parę dni później zaczynam umierać i kończę z antybiotykiem i tygodniem zwolnienia (oraz informacją lekarza, że wrócę po następne :/), oł yeah. A tak lubiłam ten basen, więcej tam nie pójdę. Smuteczek, ale jeżeli kierownikiem jest pan o manierach ciecia, który w dodatku próbuje wyciągnąć od człowieka 50 zł bez żadnego oparcia w regulaminie (a jakże zażyczyliśmy), to basenowi życzę powodzenia, a sobie lepiej lokowanych pieniędzy, mam nadzieję, że nie skończy się na tym, że mniej by nas kosztował wyjazd do SPA :P



Z okazji tego smuteczku otworzyłam dżem żurawinowy otrzymany w prezencie od rodziców koleżanki. Pychota. I jak wiadomo doskonale działa na wszelkie dolegliwości pęcherza i nerek (ha, dodatkowy bonus i bez nerek jest pyszny). Dziś zatem Mąż udał się na plac by kupić mi materiał bym sama uwarzyła sobie odpowiednie lekarstwo (oprócz tony lekarstw przepisanych przez lekarza). Zrobione. A oto jak:

Składniki:
żurawina
cukier
(dałam pół kilo na kilogram żurawiny, są momenty, że mówię: kwaśny, dobry i takie gdy mówię: łe za słodki ;))

Sposób przygotowania:
Żurawinę umyć, wrzucić do garnka z grubym dnem, dodać cukier i zostawić na jakiś czas by puściła sok. Następnie gotować na wolnym ogniu aż owoce zaczną się rozpuszczać. Najlepiej zrobić test zimnego talerzyka: wsadzić mały talerzyk do zamrażarki, gdy będzie już porządnie zimny wlać na niego kroplę dżemu i patrzyć co się dzieje, gdy zetnie się do pożądanej konsystencji można wyłączać. Wlać gorący dżem do wyparzonych słoików z nienaruszonymi nakrętkami następnie pasteryzować w piekarniku: wsadzić do zimnego, nagrzać do temp. 95 stopni  i od zgaśnięcia lampki temperatury pasteryzować min. 35 minut. Wyjąć, obrócić dnem do góry i czekać aż wystygnie. Z takim dżemem żadna jesień nie jest straszna.

Rosół - przepis mojego taty

Mój wujek nie lubi rosołu, jednak gdy przyjeżdża do nas, na stole zawsze czeka na niego parujący gar. Rzadko rosół znika tak szybko, jak wtedy gdy ma go zjeść wujek. Ja rosół lubię, pewnie dlatego, że wychowałam się na rosole mojego taty, a to co podawano w stołówkach uważałam za jedynie mgliście spokrewnione z rosołem. Rzadko jednak robię rosół, gdyż jest to danie wybitnie familijne, żeby wyszedł dobry potrzeba dużo mięsa i warzyw, a więc i wielkiego garnka. Dziś, gdy mój mąż kupował na placu mięso na rosół, otrzymał darmową poradę:
Pani: Duży czy mały ten kurczak?
Mąż: Mały, nie ma za dużego garnka
Pani: Kupić większy garnek

Poza tym dobry rosół musi się gotować. Mój gotował się od ok. 10 rano do 18 - czyli jakby nie patrzyć pełną dniówkę. Tata zwykle gotuje go na raty przez kilka popołudni. Najdłużej gotowała się wołowina, gdyż zgodnie z taty filozofią każdą rzecz w rosole ma się dać pokroić łyżką (nie opryskując przy okazji siebie i współbiesiadników fontanną rosołu). Poza tym długie gotowanie na wolnym ogniu pozwala uwolnić z mięsa i warzyw cały aromat i umieścić go w zupie :)



Składniki:
0,5 kg mięsa wołowego (rosołowego)
mały kurczak
3 marchewki
2 pietruszki
1 mały seler (lub kawałek)
2 małe cebule
ćwiartka kapusty (z tych mniejszych)
kawałek pora
liście selera
lubczyk

Sposób przygotowania:
Mięso wołowe umyć i podzielić na czyli np. na trzy, tak żeby nie wystawały z gara, wodę z mięsem posolić. Ustawić na małym ogniu i gotować aż będzie się dało kroić łyżką (jeżeli zamiast kurczaka macie udo z indyka, można go wrzucić niego wcześniej, bo mięso indycze dłużej się gotuje), gdy wołowina jest miękka wrzucamy kurczaka (także rozsądnie podzielonego) i cebule, po jakichś 10 minutach resztę warzyw, oprócz liści selera i lubczyku. Gotować na wolnym ogniu aż marchewki nie będzie się dało pokroić łyżką, gdy marchewka zacznie robić się miękka można wrzucić posiekane liście selera oraz lubczyk. 

Całość trwa bite 8h, w tym czasie zdążyłam zrobić, zapakować do słoików i zapasteryzować dżem żurawinowy i praktycznie usmażyć pierwszą partię powideł, a także wyprać dwa prania, zjeść "lunch" i ze trzy razy umyć gary. Plus gar rosołu nie mieści mi się do lodówki. Za to ten smak...

wtorek, 8 września 2015

Domowy makaron - przepis jajeczny

Robiłam już kiedyś domowy makaron, by podać go z okazji walentynek ówczesnemu narzeczonemu, pseudonim "pan Kluseczka". Znalazłam wtedy przepis na makaron bez jajek, sama mąka, woda i olej. Wyszedł bardzo dobry, choć troszkę brakowało tam jajka. No i okropnie śmierdział malizną. Dwie porcje na romantyczną kolację (nawet nie za duże) i koniec. Tym razem postanowiłam naprawić błąd i do pieczeni na dziko zrobić większą ilość makaronu z dodatkiem jajka. Tak naprawdę ciasto na makaron to jakieś ciasto marzeń: można dać dowolną ilość jajek na dowolną ilość mąki do tego dać albo nie dać olej i wodę, składnikami można żonglować niemal dowolnie, dla osiągnięcia odpowiedniej konsystencji.

Przejrzałam wczoraj duużo przepisów na blogach utwierdzając się w opisanym wyżej przekonaniu i zrobiłam tak:

Składniki:
3 szklanki mąki pszennej 650
2 łyżki oliwy
4 jajka
opcjonalnie 1-2 łyżki ciepłej wody (lałam ze szklanki, więc to tak orientacyjnie)

Sposób przygotowania:
Mąkę usypać w kopiec na stolnicy, zrobić w nim w środku dołek, do dołka wlać oliwę, i jajka (wcześniej rozbiłam je do miseczki, więc wlewałam najpierw żółtka, potem sukcesywnie białka), mieszać widelcem tak by sukcesywnie mieszać kolejne kupeczki mąki z jajkiem, gdy widelec już nie daje rady, mieszać dalej rękoma. Wymieszać na gładkie elastyczne ciasto. U mnie wciąż widać było płatki mąki, więc dodałam odrobinę wody, ale jeżeli ciasto jest wystarczająco ładne, nie ma potrzeby dodawać wody. Odłożyć ciasto na bok pod ściereczkę by chwilę odpoczęło. Następnie podzielić je sobie na 3-4 części i każdą część rozwałkować cienko (że Kraków widać, ale by nie zaczęło się rwać. Z tego przepisu wychodzi dość miękkie ciasto, więc delikatna kobietka sobie poradzi, ale do poprzedniego wołałam jednak chłopa). Płaty ciasta chwilkę podsuszyć, następnie zwinąć w rulon i pokroić (to tak dla ułatwienia) w takie paski jaki chcecie mieć makaron, rozłożyć i znów chwilkę podsuszyć. 

A tak suszy się makaron w warunkach domowych - sprzęt specjalistyczny wyjęty z szafy na ubrania ;p

Świeży makaron gotuje się migiem 2-3 minuty, a co zostanie zawinąć w gniazdka i zostawić do dalszego suszenia, wyschnięty można trzymać w słoju przez dłuższy czas (można też nie suszyć, tylko włożyć do lodówki, też parę dni wytrzyma). Tylko uwaga z suszeniem, gdy za bardzo wyschnie w stanie rozłożonym, nie będzie chciał się składać w gniazdka i połamie się przy próbie. Mój troszkę się połamał, ale wiecie jak jest "w pewnej chwili chyba na nim usiadłem, ale smakuje wciąż tak samo" ;)

Pieczeń na dziko babci Ani

Jedno z popisowych dań mojej babci. Ostatnio udało mi się wyciągnąć od niej przepis, który zapisałam w kalendarzu podczas jednej z wizyt u babci. W ostatnią sobotę za to, łażąc po Tomexie (plac targowy na którym - jak twierdzi moja starsza koleżanka z pracy - jest najlepsze mięso w mieście) wypatrzyłam z ulicy piękny kawałek pieczeni wołowej i po prostu musiałam go kupić. Dodałam dwa do dwóch i wyszła pieczeń na dziko. Po drodze musiałam zrobić jeszcze racuchy, bo jak się okazało mięso na pieczeń marynuje się przez 3 dni :D Do tego zrobiłam domowy makaron. Przepysznie.



Składniki: (na 2 osoby)
0,5 kg pieczeni wołowej

zalewa
około 5 łyżek octu 10%
2 szklanki wody
4 kuleczki ziela angielskiego
4 kuleczki pieprzu ziarnistego
1-2 liście laurowe
1-2 cebule

Sposób przygotowania:
Zalewę zagotować i ostudzić. Do ostudzonej zalewy włożyć mięso i marynować 2-3 dni w lodówce, przekładając w trakcie marynowania na drugą stronę (raz to zrobiłam). Po tym czasie wyjąć mięso, wycisnąć z niego nadmiar zalewy, obsypać solą i wegetą, obsmażyć na gorącym tłuszczu (najlepiej na smalcu, gdyż ma najwyższą temperaturę palenia), w czasie obsmażania obracać, by każda strona była obsmażona, a soki pozostały w mięsie, podlać odrobinę wodą i dusić do miękkości, sukcesywnie podlewając pozostałą zalewą (trwa to ok. 2h, wchodzi cała zalewa), jak się udusi to sos pod mięsem zaprawia się śmietaną 12% wymieszaną z mąką (o kurcze, zapomniałam mąki - i tak wyszło pyszne, a sos jest zredukowany więc gęsty sam z siebie :)).

Podawać z makaronem wstążki (u mnie własnej produkcji, o czym w kolejnym wpisie).

poniedziałek, 7 września 2015

Dżem z czerwonej porzeczki

Jeżeli ktoś z Was zastanawia się jaki prezent przygotować bliskim na przykład z okazji Waszego ślubu, gorąco polecam zrobienie koszy z przetworami. Sama spędziłam parę dołujących godzin próbując wyszukać pomysłów na sensowny prezent i nic. Popularne kosze obfitości raczej odpadały w przedbiegach, bo po pierwsze, seriously, kto chce dziś otrzymać parę kilo słodyczy (może poza dziećmi), tym bardziej jeśli "teściowe" pół roku się odchudzały z powodu imprezy, a generalnie i tak nikt specjalnie nie jada słodkiego. Jakieś grawerowane platery, hmm tja kolejny kurzołap, którego nie ma gdzie wsadzić (chyba, że drewniany, to w sam raz będzie na opał). Najbardziej spodobał mi się pomysł ze słoikami miodu, a od niego już bliska droga do własnoręcznie robionych przetworów. Poza tym, jeżeli nie pozabijacie się z przyszłym współmałżonkiem przy iskaniu porzeczek i agrestu, to jest szansa, że będziecie żyć długo i szczęśliwie ;) Rodzice docenią gest niezależnie od tego czy przetwory okażą się być smaczne :)

Z tego też powodu moje tegoroczne przetwory, choć robione już od maja, mogą pojawiać się dopiero teraz (i tak nie zdążyłam zrobić im zdjęć przed wydaniem, więc ratuję się próbkami kontrolnymi które mi zostały).



Dziś na obiad racuchy drożdżowe z tego przepisu z dżemem z czerwonej porzeczki. Słoiczek z porcją na jeden ząbek w sam raz na jeden posiłek :)

Składniki:
czerwona porzeczka
cukier
proporcja: na kilo porzeczki, pół kilo cukru

Sposób przygotowania:
Odszypułkować porzeczkę, zasypać cukrem, poczekać aż puści sok, zagotować, można pomóc owocom blenderem, żeby szybciej się rozeszły (nie za mocno jeśli chcecie by w dżemie pływały kawałki owoców. Czerwona porzeczka ma dużo naturalnej pektyny, więc konsystencję jak na zdjęciu osiąga się bardzo szybko (zależy od ilości dżemu) bez żadnych dodatków typu żel-fix. Można to sprawdzić najpierw wsadzając mały talerzyk na chwilę do zamrażarki, a następnie wylewając na niego kroplę dżemu, jeżeli się zetnie (lub osiągnie pożądaną konsystencję można przelewać do słoiczków). Słoiczki należy wyparzyć, wlać gorący dżem, pasteryzować w piekarniku lub w garnku z wodą.