niedziela, 31 lipca 2016

Francuskie ciasto jogurtowe

Podobno najprostsze ciasto, pierwsze, którego uczą się francuskie dzieci. Całkiem możliwe, mnie w produkcji najbardziej przypomina muffinki. Przepis znalazła koleżanka w książce o wychowaniu dzieci :p Zarówno ona jak i ja zrobiłyśmy własne modyfikacje przepisu, o których w nawiasach. Wydaje się, że tego ciasta zepsuć się nie da, choć u mnie w okolicach środka zrobił się lekki zakalec (nawet bym nie zauważyła, bo lubię mokre ciasta, a wyrósł przepięknie, ale mąż ma jakiś radar na zakalce i jak chce mnie wkurzyć, mówi, że w Buczku zakalca nie ma). Jest za to tona cukru w cieście, którego nie ma u mnie :p



Ciasto odmierza się kubeczkami od jogurtu, więc można spokojnie użyć innych naczyń (tak zrobiłam, nie kupuję małych jogurtów)

Składniki: 
2 kubeczki jogurtu naturalnego 150g
+kubeczki po jogurcie do odmierzania składników (ja odmierzałam szklankami, przy czym użyłam 1,5 szklanki jogurtu i pół maślanki, bo akurat miałam, koleżanka robiła go też na kefirze - mówi, że nawet lepsze wyszło niż na jogurcie)
2 jajka
2 kubeczki cukru (dałam pół szklanki)
1 łyżeczka wanilii (nie dałam i cieszę się z tego)
niepełny kubeczek oleju roślinnego (dałam z pestek winogron, bo był)
4 kubeczki mąki (dałam mniej, bo ciasto wychodziło za gęste, pozostawiłam je w konsystencji jak na muffinki, koleżanka dodaje wody gazowanej)
1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia (miałam tylko łyżeczkę, dodałam sody oczyszczonej i soku z limonki)

Sposób przygotowania:
W jednej misce wymieszać składniki mokre i cukier, w drugiej mąkę z proszkiem do pieczenia. Powoli przesiewać mąkę do mokrych składników mieszając łyżką lub trzepaczką balonową (próbowałam ortodoksyjnie łyżką, ale ilość grud skutecznie mnie przekonała do trzepaczki) do połączenia się składników. Ciasto wylać na blaszkę lub tortownicę (u nas tortownica 22cm), piec ok. 35 min. w temp. 200 stopni (u nas prawie godzina, bo owoców było dużo, a i tak mąż złośliwiec wypatrzył zakalca). Urosło pięknie aż do brzegu tortownicy. Pycha :)
Do ciasta można dodać owoce, u nas są tylko na górze za to dużo białej porzeczki, bo akurat wychodziła z lodówki. Mąż podejrzewa, że rewelacyjnie będzie smakowało z wiśniami. Jak wydryluje, to nawet mogę się z nim zgodzić.

Ogórki curry Dany

Rewelacyjny przepis pochodzący od mamy koleżanki, już od dobrych paru lat robi furorę u mnie w domu. Do tej pory z przepisu korzystał mój ojciec, nam w zeszłym roku się nie udało, bo przepis dotarł kiedy już było po ogórkach. Udało nam się zrobić za to fantastyczną paprykę, która od zeszłego sezonu znajduje się już na blogu (za to w schowku nie ma już ani jednego słoiczka, choć na przykład zostały uwielbiane przez męża dynie i gruszki w syropie). Mamy nadzieję, że się udadzą, bo zeszłoroczna sałatka szwedzka była wielkim niewypałem (w koszu wylądowały WSZYSTKIE słoiki), więc z pewnym drżeniem zabraliśmy się za kolejny octowy przetwór ogórkowy. Ale jeżeli się udadzą, to zdecydowanie warte ryzyka. Są przepyszne.



Składniki:
4 kg ogórków gruntowych
6 cebul
3 filiżanki cukru
2 filiżanki octu
1 torebka przyprawy curry (ok. 20-22g)
2 łyżki soli

Sposób przygotowania:
Umyte ogórki pokroić nożem na cienkie plasterki (można użyć malaksera, ale raczej z nożem krojącym na grubsze plasterki, inaczej ogórki zbytnio się rozpadają - my poszliśmy na skróty i właśnie tak pokroiliśmy ogórki, po nabraniu pewnej wprawy z umieszczaniu ogórków w robocie plastry były już miodzio). Cebule pokroić w piórka. W oddzielnym naczyniu zrobić zalewę z pozostałych składników, wymieszać. Nie przejmować się, że zalewy jest mało, ogórki puszczą wystarczającą ilość soku. Odstawić na 3h do zmacerowania i puszczenia soku. Po 3h przemieszać całość łyżką i pakować ciasno do słoików, zalać zalewą (nam zostało zalewy, choć byliśmy pewni, że braknie). Pasteryzować na mokro (w garnku) przez 15-20 minut.

Odpowiadam od razu na wątpliwość (którą my mieliśmy i musieliśmy telefonicznie rozwiać), że w tej zalewie NIE MA wody. Jedyna woda, to sok, który wypłynie z ogórków.

piątek, 29 lipca 2016

Omdlał imam w oliwkach

Omdlałego imama chyba niewielu smakoszom trzeba przedstawiać. To dość popularne tureckie danie jest po prostu faszerowanym bakłażanem w wersji wege. Powiedziałabym, że w sam raz na upał, ale po zjedzeniu (zapewne zbyt dużej) porcji zaległam na łóżku nie mogąc powstać oraz głośno narzekając na mój los osoby ugotowanej na twardo w stanowczo zbyt młodym wieku ;) W związku z tym mam swoją teorię dlaczego imam zemdlał, myślę jednak, że z taką historią danie nie miałoby szans zrobić światowej kariery. 

Dotychczas udało mi się znaleźć trzy historie omdlenia imama. Pierwsza, to oczywiście omdlenie z rozkoszy po zjedzeniu tego dania.  Haha, jak ładnie można napisać, że się facet obżarł i omdlał od tego ;) Druga to omdlenie na wieść ile drogocennej oliwy zostało zużyte do tego dania (u nas miałby dobrze, tylko jakieś 2 łyżki). A trzecia - też związana z oliwą - że omdlał na wieść, iż skończyła się dobra oliwa, w związku z czym więcej tego dania nie dostanie.



Do swojej wersji dodałam oliwki, co podpatrzyłam na blogu W koperkowej kuchni

Składniki:
2 bakłażany
2 małe cebule
2 duże pomidory
2 ząbki czosnku
pęczek natki pietruszki
sól, cukier, pieprz, gałka muszkatołowa
łyżka soku z cytryny (u mnie limonka)
+ oliwki (najlepsze czarne, u mnie mieszane czarne suszone i zielone)

Sposób przygotowania:
Bakłażany można delikatnie podpiec, ale nie jest to konieczne. Odpuściłam sobie ten etap. Wydrążyć miąższ z bakłażanów. Wydrążone bakłażany ułożyć w naczyniu żaroodpornym odrobinę polanym oliwą.  Na patelnię wlać nieco oliwy, cebulę pokroić w piórka, zeszklić na oliwie, dodać pomidory, czosnek, wydrążony miąższ z bakłażana, dusić razem, doprawić do smaku solą, cukrem, pieprzem i gałką muszkatołową. Pod koniec duszenia dodać 2/3 pęczka natki (mam duże pęczki, z placu) i oliwki. Gotowe nadzienie zapakować do bakłażanów, zapiec w piekarniku, aż bakłażany będą miękkie w temp. 180 stopni.

Podawać z jogurtem naturalnym (pasuje gęsty, w końcu to śródziemnomorskie danie) i resztą zielonej pietruszki.
Wypas po pachy. Mieliśmy nawet z mężem pewien spór, czyj przepis na bakłażana jest lepszy, jego z mięsem (tak uważam), czy mój z warzywami (on tak sądzi). Doszliśmy do porozumienia. Ten, który podstawiony pod nos ;) a oba tak samo dobre, choć każdy inaczej.

Kompot z papierówek

Jak już wspominałam, kompot na zimę to najprostszy przetwór świata. W zależności od tego czy jesteście porządni czy leniwi, jego przygotowanie zajmuje niewiele lub ekstremalnie mało czasu. Największym problemem jest przygotowanie jabłek (pokrojenie, usunięcie gniazd nasiennych), ale można robić to na kanapie, więc dramatu nie ma :)

U mnie wersja dla leniwych. W wersji dla porządnych gotuje się wodę z cukrem i takim czymś zalewa jabłka. Leniwi pakują jabłka do słoików, wsypują cukier i zalewają wrzątkiem. Robiłam wg obu przepisów, różnicy w smaku nie odnotowałam.



Składniki:
jabłka
woda
cukier

Sposób przygotowania:
Słoiki wyparzyć. U nas najlepiej do kompotów sprawdzają się słoiki półlitrowe lub nieco większe (takie w jakich sprzedają np. śledzie). Do wyparzonych słoików napakować ćwiartki jabłek, im gęściej tym lepiej. Na wierzch nasypać po ok. 2 łyżki cukru na słoik, zalać wrzątkiem. Poczekać aż bąbelki powietrza wylecą ze słoika, ewentualnie dolać wrzątku, zakręcić, zapasteryzować. Robię to w piekarniku w temp. 95 stopni przez ok. 1h.

W zimie odkręcić, wlać do garnka, rozcieńczyć wodą, zagotować i gotowe.

Biszkopt z owocami

Trafiła się klęska urodzaju w temacie papierówek. Jakiś czas temu pozbieraliśmy trochę papierówek od rodziców, potem dostaliśmy siatkę od babci i wciąż nie mogliśmy się zebrać by coś z tym zrobić. Papierówki zaczęły wychodzić same, więc w końcu temat zrobił się pilny. Zasiadłam więc sobie wygodnie, przygotowałam dwie miski na jabłka (te lepsiejsze - bardziej twarde i jędrne i te miękkie do zjedzenia na już) i zaczęłam wycinać wszystko co złe oraz gniazda nasiennie. W sumie można było je (ogryzki) zostawić i ususzyć, byłyby na przyszły rok do dżemu truskawkowego. Czyste pektyny. Jak skończyłam, zabrałam się za robotę jeszcze żmudniejszą (na szczęście dalej robiłam ją w pozycji rozwalono-wygodnej) to znaczy przebrałam resztę czarnej porzeczki, która już od dłuższego czasu mieszkała w lodówce, a w związku z tym od zapachu niektórych co słabszych egzemplarzy można było się poczuć jak na lekkim rauszu ;) Potem już z górki. Z tych lepsiejszych powstał kompot do słoików (chyba najprostszy przetwór świata), a z reszty biszkopt z owocami, również wykonany głównie przez robota kuchennego, praktycznie bez udziału człowieka :) Tak się elegancko umiem ustawić.



Składniki:
na ciasto (tortownica 20-22 cm)
5 jajek (im świeższe tym lepiej)
pół szklanki cukru
3/4 szklanki mąki pszennej tortowej (najlepsza o jak najniższym numerku - u mnie tym razem 390 sprzedawana pod nazwą królowa kuchni)
1/4 szklanki mąki ziemniaczanej

+ owoce: ćwiartki jabłek bez gniazd nasiennych, czarna porzeczka (a tak naprawdę to co w ręce wpadnie), z owocami nie trzeba się ograniczać, im więcej tym smaczniejsze ciasto

Sposób przygotowania:
Ubić pianę z białek, dodawać powoli cukier ciągle ubijając, dodawać po jednym żółtku też ciągle ubijając. Teraz, jeżeli ktoś ma mikser/robot wyposażony w funkcję "powoli" to ma szczęście, może powolutku przesiewać mąki do misy i powolutku je wmieszać do ciasta, ja niestety takiego szczęścia nie mam, wszystkie moje urządzenia mają trzy funkcje: szybko, bardzo szybko i pierońsko szybko. No ale jeden mikser ma dobrze ponad 20 lat, a robota dostałam, to wybrzydzać nie mogę. Wyciągam zatem końcówki miksujące z misy robota, biorę trzepaczkę balonową i powolutku przesiewam mąkę mieszając ją do całości powolutku trzepaczką. Nie jest to na szczęście zbyt uciążliwe, zwłaszcza od czasu gdy odkryłam, że wystający z misy dzyndzoł wcale nie przeszkadza i da się wymieszać biszkopta bez przekładania go trzy razy do innych misek. 
Gotowe ciasto przelać do tortownicy, która uprzednio została wyłożona na dnie (tylko na dnie) papierem do pieczenia. Teraz powoli pojedynczo wsadzać do ciasta jabłka. Spokojnie można wyłożyć całe ciasto, najlepiej podwójną warstwą, bo ten biszkopt sam z siebie wychodzi suchy, pięknie rośnie, jest świetny do tortów, bo wychodzi równy, ale sam jest strasznie zamulający, więc dużo owoców idealnie do niego pasuje, potem na wierzch posypać porzeczkę. 

Piec w piekarniku nagrzanym do 160 stopni z termoobiegiem od 30 min do godziny (sam biszkopt piecze się 30-40 min, ze względu na owoce czas się trochę wydłuża, mój piekł się prawie godzinę).



Dziś śniadanie na "słodki ząbek". Ciasto z kawą zbożową. Było nas dwoje, pół ciasta już nie ma.

wtorek, 26 lipca 2016

Tort botwinowy

Inspiracją do tego dania był tort szpinakowy, który już gościł na blogu oraz jego bezglutenowa wariacja na naleśnikach gryczanych. Powstanie tortu botwinowego miało swe źródło w niedostatku na naszym lokalnym placu. Pani, która w zeszłym roku sprzedawała nam najlepszy szpinak przestała go sadzić (już rok temu mówiła nam że woli produkować sałatę), a i u innych sprzedawców ostatnio ze szpinakiem krucho. Powiedziałam więc mężowi, który tym razem reprezentował nas na zakupach, że jak nie będzie szpinaku to żeby kupił botwinę. No i tym sposobem już nie było wyjścia, trzeba było stworzyć tort botwinowy.



Składniki:
na ciasto
2 jajka
szklanka mleka
szklanka wody
mąka gryczana i pszenna 650 (z samej gryczanej dla mnie za mocno daje kaszą)
parę kropel oleju

na nadzienie
2 pęczki botwiny
duża mozzarella (250g)
2 ząbki czosnku
pół pęczka koperku
sok z cytryny

masło

Sposób przygotowania:
Botwinę umyć, pokroić i ugotować (stosunkowo szybko i bez strat idzie na parze). Usmażyć naleśniki z pszenno-gryczanego ciasta. Wysmarować masłem tortownicę odpowiednią wielkościowo do wielkości naleśników (nasza ulubiona żeliwna patelnia smaży naleśniki w sam raz odpowiednie do małej tortownicy). Układać na dół naleśnik, na niego botwinę wymieszaną z czosnkiem, pokrojoną w plastry mozzarellę, posypać koperkiem i polać sokiem z cytryny, ułożyć kolejny naleśnik, czynność powtórzyć i tak do skończenia się składników lub miejsca w tortownicy. Na górę idzie naleśnik, na którego nałożyć odrobinę masła. Całość zapiec w piekarniku w temp. 180 stopni.

Można podać z sosem z jogurtu, soku z cytryny, czosnku i soli, ale samo też smakuje super.

Ogórki kiszone

Ogórki robię co roku od trzech lat. Nie wiem doprawdy czemu ich tu jeszcze nie ma. Co roku się zastanawiam jaka tam była proporcja wody i soli, ale co roku zapominam by wstawić przepis, żeby już nie mieć tego problemu. To tym razem wstawiam. Pewnie coś to ma wspólnego z tym, że tak w zasadzie robienie ogórków kiszonych jest bardzo proste i największy problem to wyparzyć słoiki, bo przy litrowych cały czajnik wrzątku starcza zaledwie na półtora słoja, a ten z kolei na 4-5 ogórków.

W kiszeniu ogórków zawsze jest jakaś magia, o czym przekonałam się rok temu (i nie tylko ja, bo wiele osób miało ten problem). O ile dwa lata temu ogórki wyszły jak marzenie, tak w ubiegłym roku ponad połowę musieliśmy wyrzucić, bo się nie ukisiły lub spleśniały. Za to sałatka szwedzka ukisiła się pięknie, nikt nie wie czemu. No ale nawet paru mistrzom przetworów rok temu nie udały się ogórki, więc nie czuję się osamotniona. W tym roku już widać, że coś z tego będzie. Już zmętniały jak należy i wyglądają smakowicie. Teraz tylko poczekać do zimy.



Składniki:
ogórki gruntowe z pewnego źródła
baldachy kopru
czosnek
korzeń chrzanu
liść chrzanu, czarnej porzeczki lub dębu (u nas zwykle chrzan, w tym roku porzeczka, bo chrzanu nie mieli na placu a porzeczkę owszem)
trochę ziarenek gorczycy
woda
sól
1-1,5 łyżki soli na litr wody

Sposób przygotowania:
Zagotować wodę z solą, ogórki i pozostałe składniki dokładnie umyć. Ogórki można po myciu zostawić w zimnej wodzie by sobie tam poleżały. Wyparzyć słoiki i do każdego wrzucać: baldach kopru, kawałek chrzanu, ok. 3 ząbków czosnku, liść (nie jest konieczny, ale daje fajny posmak całości), gorczycę (też w tym roku nie dałam do wszystkich, bo o niej po prostu zapomniałam). Następnie pakować pionowo ogórki, na słoik wchodzi zwykle 4-5, w zależności od wielkości ogórków. Każdy słoik zalać wodą z solą, zakręcić. Nie pasteryzować. Zostawić w temp. pokojowej na ok. 3-4 dni, potem można wsadzić do chłodnej piwnicy.

Czekać do zimy, jak ktoś lubi, może obgryzać z nerwów paznokcie ;)

Dżem z czerwonego agrestu

Też mieszka już dawno w schowku, a dopiero teraz się zorientowałam, że go nie wstawiłam na bloga. Czemu z czerwonego? Bo kolor ma ładniejszy po zrobieniu, a agrest lubię w każdym kolorze. Jak wszystkie dżemy, prościutki w wykonaniu, a do tego w stosunkowo krótkim czasie, bo wszystkie te owoce z malutkimi pestkami w środku mają dużo pektyn, więc żelują się jak marzenie. Oczywiście jak to zwykle u nas, cukier sypany na oko, najpierw mało, tylko by owoce puściły sok, potem do smaku.

Składniki:
czerwony agrest (ok 3 kg)
cukier

Sposób przygotowania:
Owoce przebrać, umyć, oderwać twarde ogonki, wrzucić do garnka. Zasypać cukrem i zostawić na jakiś czas by puściły sok, zagotować, gotować do uzyskania pożądanej konsystencji.  Można im trochę pomóc miksując część owoców w trakcie gotowania, pójdzie szybciej.

Gotowy dżem wlać do suchych, wyparzonych słoiczków. Zapasteryzować (ja robię to w piekarniku w temp. 95 stopni przez ok 1h)

Sałatka z arbuza z serem i oliwkami

Też jedno z odkryć męża. Ja arbuza najchętniej wyjadam łyżką, ale musi być soczysty i słodki. Sprawdzonym źródłem arbuzów jest nasza lokalna Biedronka i metoda na opukiwanie. Zawsze działa. Tym razem mąż chciał zrobić mi niespodziankę i ogromnego arbuza przytargał z innego sklepu. +100 dla pomysłu, ale więcej tam arbuza nie kupimy, słaby, niesłodki, a w pobliżu skórki ma dziwny smak. Zdecydowanie nie do jedzenia samodzielnie. Na sałatkę nadaje się jednak całkiem nieźle i chyba zanim go zjemy zdąży nam się znudzić ta sałatka :p



Składniki:
arbuz pokrojony na kawałki
ser feta lub inny twardy biały (u nas tym razem kozi)
czarne oliwki (u nas suszone, tym razem takie były,ale są mocno słone)
bazylia

sos:
w oryginale oliwa z octem jabłkowym, ja dałam ocet jabłkowy z kremem z octu balsamicznego,żeby wyrównać brak słodyczy arbuza

Sposób przygotowania:
Wymieszać wszystko. Dobrze podawać od razu gdy arbuz jest chrupki,chyba,że nie był schłodzony, wtedy lepiej schłodzić.

poniedziałek, 25 lipca 2016

Kurczak w nektarynkach

Świetne danie skomponowane przez mojego męża. Muszę je tu wrzucić, bo on jako kulinarny artysta nie pamięta potem co i jak zrobił, więc nie ma jak odtworzyć dania. Już raz dałam się tak wpuścić w maliny z nadziewanym bakłażanem doprawianym na wschodnio. Ostatnio go odtwarzaliśmy z mojej głowy i chyba nie był aż tak dobry jak ten pierwszy będący owocem mężowskiego natchnienia. To danie zostało zainspirowane ulicznym jedzeniem, które mąż miał okazję jeść dawno temu w Budapeszcie oraz mglistą ideą, że w książce The taste of Persia też jest coś z brzoskwinią ;)



Składniki:
4 udka z kurczaka
sól
olej 
czosnek
rozmaryn
tymianek
mała ostra papryczka (u nas pepperoncino)

3 nektarynki
bakłażan
1 limonka (pokrojona na cząstki, z czego 2 wyciśnięte, reszta w całości)

Sposób przygotowania:
Kurczaka osolić i wrzucić do miski z olejem i ziołami, u nas tak leżakował w lodówce od wieczora do południa następnego dnia. Następnie ułożyć w naczyniu do zapiekania, dołożyć pokrojone w cząstki nektarynki, bakłażana w kawałkach i limonkę w cząstkach, dwie cząstki (ósemki) wycisnąć na kurczaka. Zapiec w piekarniku w temp. 180 stopni, aż będzie rumiane.

Efekt jest genialny. Zastąpienie limonki cytryną jest możliwe i nie powinno mieć negatywnego wpływu na smak dania. My akurat ustrzeliliśmy pyszne, soczyste limonki :)

Dżem morelowy

Podobnie jak poprzedni mieszka już w schowku i do zimy tak ma pozostać. No może się złamię bliżej końca lata, jak wyjemy do końca przetwory z zeszłego roku. Wiele ich już nie zostało, uwielbiamy domowe przetwory i mamy to szczęście, że chętnie sami je robimy, chętnie robi je również teściowa oraz mój ojciec. Także jakby nam przypadkiem brakło, to nie musimy uciekać się do kupnych. Całe szczęście. Ostatnio zdarzyło nam się wyjadać jakiś stary kupny dżem z maliny moroszki (której szczególnie w ilości odpowiedniej do dżemu w Polsce nie sposób kupić) i mimo, że niskosłodzony, był o wiele dla nas za słodki, za to miał listę składników jak pół powieści.
Zawsze gdy przy kolejnej godzinie gotowania, już troszkę nam nerwy puszczają, staramy się przypomnieć sobie o tym jaka radość jest w zimie ze świeżo otwartego słoiczka, no i jaki zawód gdy przypadkiem spróbujemy czegoś kupnego.

Tym razem dżem powstał z ok. 3 kg moreli. Najpyszniejszych jakie jadłam w tym roku. Dojrzałe, soczyste, najchętniej zjadłabym wszystkie. Ale tak dojrzałe, że gdybym nie przerobiła na dżem tego samego dnia, to muszki owocówki miałyby używanie. Także z żalem się poświęciłam i trochę słońca zapakowałam do słoików.

Składniki:
morele (u nas 3 kg)
cukier (do smaku)
sok i pestki z pół cytryny 
(proporcje widziałam różne, łącznie z sokiem z całej cytryny na 1 kg owoców - na pewno przy niewielkiej ilości cukru sok z cytryny działa konserwująco, ale nasza cytryna była tak soczysta i intensywna w smaku, że powstałby dżem cytrynowy. I tak pasteryzujemy przetwory, więc dramatu nie ma).

Sposób przygotowania:
Morele umyć, pozbawić pestek, wrzucić do garnka. Dodać cukier i odrobinę wody, poczekać chwilę by puściły sok. Jeżeli morele są bardzo soczyste może wystarczyć sam ich sok, nie trzeba wtedy dodawać wody (to tylko po to by na początku gotowania się nie przypaliło, ta woda musi potem odparować, więc im bardziej mączyste tym potrzebniejsza). W trakcie gotowania dodać sok z cytryny. Niektóre przepisy zalecają sok dodać na końcu, moim zdaniem lepiej od razu, bo morele będą miały ładniejszy kolor. Gotować do osiągnięcia pożądanej konsystencji. Jeszcze słowo o pestkach z cytryny. Mnie nie przeszkadza wybieranie ich z dżemu, nie jest to uciążliwe, ale jak ktoś jest estetą, to polecam pestki zawinąć w gazę, związać jak woreczek i uwiesić u brzegu garnka (tak by pływały sobie w dżemie). Pestki cytryny mają sporo pektyn, podobnie ogryzki jabłka, więc można użyć również ich.

Gotowy dżem zapakować do wyparzonych, suchych słoików, zakręcić, zapasteryzować (u mnie w piekarniku w temp. 95 stopni).

Dżem jagodowy

Wszystkie słoiki wyniesione do schowka w ramach wczorajszego sprzątania, więc na razie nie doczekają się foty. Z resztą, cóż jest ciekawego w słoiku przetworów, szczególnie nieotwartych, a otwierać nie będę bo wyszło za mało żeby marnować teraz gdy łatwo dostępne są świeże owoce. Aktualnie wyjadamy jeszcze dżemy z ubiegłego sezonu (marne resztki) i do woli obżeramy się świeżymi owocami, których na szczęście na naszym lokalnym placu targowym jest bardzo dużo.

Niestety jeżeli chodzi o dżem jagodowy, to wiele zależy od surowca jaki akurat się trafi. U nas powstały dwie partie dżemu, z czego jedna z resztek po jagodziankach (nie wiem czy był tam litr, szczerze w to wątpię) a druga z półtora litra nawet z jakąś górką. Finalnego produktu wyszło mniej więcej tyle samo. Po prostu w drugiej partii było więcej wody w owocach. Borówki dość długo są bardzo rzadkie, więc jak ktoś nie ma cierpliwości, można ułatwić sobie zadanie żelfixem, Ja też często pomagam moim przetworom po prostu miksując część owoców. Łatwiej się wtedy uwalniają naturalne pektyny i szybciej to idzie. 
Podobno dżem jagodowy ma jeszcze inną supermoc (ja tam nie wiem, nigdy nie zaobserwowałam)  - pomaga uporać się z biegunką, bo ponoć borówki mają właściwości 
zapierające. No cóż, ja tam słyszałam tylko o borówkach obsikanych przez lisa od których biegunki raczej można dostać, a nie wręcz przeciwnie :p więc pozostanę przy walorach smakowych.


Składniki:
borówka leśna
cukier
(nie podaję proporcji, bo każdy ma inne preferencje, my dajemy bardzo mało cukru, sypiemy na oko troszkę, byle tylko owoce miały szansę puścić sok, a potem, gdy owoce ten sok puszczą i całość się zagotuje sprawdzamy czy cukru jest dość, czasem dosypujemy, czasem nie, ale i tak wychodzi często 100-200g cukru na 1 kg owoców).

Sposób przygotowania:
Porządnie umyć borówki pod ciepłą wodą. Wrzucić do gara, zasypać cukrem, zostawić żeby puściło sok. Podgrzać na małym ogniu, poczekać aż zgęstnieje (trwa to dość długo), można ułatwić sobie sprawę miksując część owoców podczas gotowania. Gorący dżem przelać do wyparzonych słoików, zakręcić suchymi i czystymi zakrętkami. Zapasteryzować. Ja robię to w piekarniku w temp. 95 stopni. Wyjąć, odwrócić denkiem do góry, żeby zakrętki zassały. Ogólnie ten dżem jest raczej z tych rzadszych, ale częściowo zmiksowany nawet sensownie zżelował jak wystygł. Niemniej jak ktoś lubi, żeby dżem miał stałą konsystencję, to polecam jednak żelfix.

W związku z tym, że ten dżem jest długo rzadki, można spokojnie użyć żelfixa. Wtedy nie należy pasteryzować dżemu (raz zepsułam to wiem ;)).

wtorek, 19 lipca 2016

Jagodzianki

No nie mogłam się powstrzymać. Już drugie w ciągu tygodnia (no musiałam, bo pierwsze nie doczekały zdjęcia). W sumie nie powinnam jeść zbyt często drożdżowego ciasta, ale czasem po prostu nie sposób się powstrzymać. Wczoraj niemal wszystko miało iść do dżemu, a tylko odrobinka do jagodzianek. Efekt jest taki, że dżemu wyszły dwa malusie słoiczki (muszę kupić więcej surowca ;)) a jagodzianki "posikały się" nadmiarem nadzienia. Akurat ta jedna, którą przekroiłam do zdjęcia wcale tak nie wygląda, ale reszta składa się z samego nadzienia i dość cienkiej warstwy ciasta.

Jak zwykle skorzystałam z przepisu na ciasto drożdżowe drugiej babci mojej kuzynki, bo jest tak łatwy i przyjemny oraz zawsze-się-udający, że nie ma po co szukać innego. Przepis TUTAJ. 



Składniki:
na ciasto 
- jak w podanym wyżej przepisie, z pominięciem rodzynek

na nadzienie 
borówki leśne
cukier
(ok. 3 łyżeczki borówek na bułkę - z przepisu, w zależności od tego ile ciasto rosło - u mnie dłużej, bo raz chleb zajmował piekarnik, drugim razem miałam ważną rozmowę telefoniczną na padniętym telefonie podłączonym do ładowania po drugiej stronie domu ;) - wychodzi ok. 12 bułeczek)

Sposób przygotowania:
Ciasto przygotować zgodnie z przepisem. Odrywać kulki mniej więcej wielkości dłoni bez palców, rozpłaszczyć i uformować w dłoni w kształt łódeczki (tak, żeby owoce nie wypadały) na każdą położyć ok. 3 łyżeczki nadzienia, obsypać płaską łyżeczką cukru, skleić jak pieroga, a następnie podwinąć końce pod spód, by powstała bułeczka. Sprawdzić czy  nie ma jakichś prześwitów i ewentualnie uzupełnić je ciastem (może nie doda to im urody,ale może zminimalizować przecieki nadzienia) Ułożyć na blasze na papierze do pieczenia w pewnych odstępach, poczekać 20 minut, aż podrosną, w którym to czasie piekarnik w sam raz nagrzeje się do temp. 180 stopni. Wierzch można posmarować białkiem (jak u mnie - jedno białko zostawiłam do smarowania, resztę zamroziłam na ciasto na białkach), polać lukrem (dla nas za słodko) lub obsypać cukrem pudrem. Mniam, mniam.

Zawsze przy jagodziankach włączają mi się wspomnienia mojego pierwszego w życiu rejsu po Mazurach. Druga klasa podstawówki, wiele emocji i nowych doświadczeń i te fantastyczne jagodzianki :) Pamiętam, tamte były z lukrem ;)

EDIT: Zapomniałam o ważnej rzeczy. Gdy bułeczki zaczynają czerstwieć wystarczy wsadzić je na 30 sekund do mikrofali, nawet na niewielką moc (tak by się lekko podgrzały,ale nie spaliły, a łatwo spalić), będą smakowały jak prosto z pieca :)

Sałatka z jabłkami i czarną porzeczką

Trzeba w końcu coś tu wrzucić, żeby nie było tak, jak już wiele razy do tej pory, że zapomniałam co przedstawiają zdjęcia. W przypadku niektórych dań to naprawdę łatwe. Bo że chleb to widzę, ale jaki? Sałatka? świetnie, ale jaki sos? Myślę, że problem nie jest obcy żadnemu marnotrawnemu blogerowi ;)

A ta sałatka naprawdę wymaga uwiecznienia, bo primo pomysł mój własny, secundo - pyszna, tertio - jest super sezonowa w stylu czyszczenie lodówki z tego co akurat pięknie obrodziło. To do dzieła.



Składniki:
sałata
pomidor
kilka jabłek papierówek
czarna porzeczka
twarda feta (u mnie pół małego opakowania, bo tyle było)
krem z octu balsamicznego
sól, pieprz

Sposób przygotowania:
Sałatę umyć, porwać na kawałki, ćwiartki jabłek bez gniazd nasiennych przesmażyć na niewielkiej ilości tłuszczu (u mnie olej z pestek winogron), porzeczki pozbawić ogonków, umyć, pomidora pokroić w większą kostkę. Dodać pokrojoną w kostkę fetę. Całość posolić, popieprzyć do smaku,wymieszać, polać kremem z octu balsamicznego. Wcinać.