poniedziałek, 30 maja 2011

Lin smażony

W sumie niby nic, ale warto wiedzieć. Lina smaży się na maśle i ze skórą - oto wiedza tajemna, którą Wam przekazuję.

Składniki:
lin
sól/wegeta
mąka
masło

Sposób przygotowania:
Lina oczyścić i podzielić na dzwonka. Nie zdejmować skóry (łuski źle odchodzą, nie zdzierać ich na siłę). Zasolić - my robimy to przy użyciu soli oraz wegety i zostawiamy na noc w lodówce żeby sobie przeszło. W okolicach obiadu wyjmujemy, przygotowujemy patelnię, rozpuszczamy na niej masło, panierujemy lina w mące i smażymy na wolnym ogniu. Warto podzielić na niewielkie dzwonka, żeby nie umrzeć z głodu zanim się usmaży.

Jemy głęboko wdychając cudowny zapach :)

niedziela, 29 maja 2011

Polewa czekoladowa

Od kiedy znalazłam ją kiedyś na forum cincin a następnie ściągnęłam z bloga Moje kucharzenie to już się z nią nie rozstaję. Nie wiem, może i jest jakaś lepsza ale ta mi smakuje (nie jest słodka!) i dobrze wygląda na cieście. Nawet dodatek śmietany nigdy nie spowodował rozpuszczenia się lukru plastycznego, więc z powodzeniem stosuję pod lukier (zawsze drżąc czy się nie rozpuści)

Skład:
60g masła
4 łyżki cukru
3 łyżki kakao
2 łyżki śmietany
łyżeczka żelatyny
+ garnek do gotowania w kąpieli wodnej lub garnek z wodą + rondelek wchodzący do garnka

Sposób przygotowania:
Żelatynę wsadzić do jakiegoś naczynia i zamoczyć, tak żeby zrobiła się grudka zamiast proszku, resztę składników wrzucić do rondelka położyć go na garnku z wodą stojącym na gazie (można też bez takich atrakcji, ale łatwo może się przypalić), mieszać do rozpuszczenia dodać żelatynę, poczekać aż się rozpuści, trochę wystudzić, polewać ciasto.

Uwaga: polewa gęstnieje w miarę stania, więc warto polewać od razu po wystygnięciu póki jest na tyle gęsta by nie spływała i na tyle rzadka by nie trzeba było robić 5 porcji na jeden biszkopt ;)

Szarlotka z rabarbarem

Ciasto zrobione na imprezę na specjalne zamówienie. Ledwo doczekało przybycia zamawiającej, a i to tylko dzięki biciu po łapach :D
Przepis na ciasto to babciny przepis na szarlotkę, oczywiście z nadzieniem rabarbarowym zamiast jabłkowego.

Skład:
0,5 kilo mąki
25 dag masła
2 jajka
1 szklanka cukru
cukier wanilinowy
3 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
+ nadzienie: rabarbar w kostkę mieszany z cukrem w proporcjach na oko :)

Sposób przygotowania:
Wszystko połączyć na jednolitą masę. Podzielić na dwie części, jedną część (na spód) nieco większą. Wrzucamy nadzienie tak by pokryło całe ciasto. Przykryć drugą częścią. Wychodzi na normalną szarlotkę w kwadratowej blaszce lub na takie trochę brakujące w dużej. Zwykle robię w dużej, a ciasto górne ścieram na tarce na wierzch. Piec w 200 stopniach 45-50 min lub do suchego patyczka (który oczywiście ocenia się na oko, bo patyczek wsadzony do rabarbaru zawsze będzie mokry).

Oczywiście zdjęcia nie zdążyłam zrobić bo wtrąbili całe ciasto, ale może komuś z gości się udało (tak, to znaczyło, jak ktoś ma zdjęcie ciasta to poproszę).

Hmmm wychodzę tu na jakąś piekarkę, a ja naprawdę wolę gotować :)

poniedziałek, 23 maja 2011

Cytrynowa mamba w kremie

O co chodzi?
oryginalne zdjęcie pochodzi z: wikipedia.pl (Mamba pospolita)

Nie! Nie o to.
Panie i Panowie przedstawiam Lemon curd
czyli krem cytrynowy - kwaśny, orzeźwiający i pyszny a w dodatku dziecinnie prosty :) Przepis na odchudzonego lemon curda (olej zamiast masła) za blogiem Moje Wypieki z moimi modyfikacjami.

Skład:
3 cytryny (skórka oraz sok)
2 żółtka
2 jajka 
150g cukru
1 płaska łyżka mąki ziemniaczanej
1 łyżka oleju bez wyraźnego smaku (ja dałam z pestek winogron, tradycyjnie masło)

+ garnek z grubym dnem/do kąpieli wodnej/płytka do nieprzywierania

Sposób przygotowania:
Mąkę ziemniaczaną rozbełtać z odrobiną soku z cytryny w sposób jak do zasmażki (by nie zrobił się glut, tylko mąka ładnie się rozpuściła). Cytryny, jajka, żółtka i cukier razem z rozbełtaną mąką ziemniaczaną umieścić w garnku i gotować ciągle mieszając! do zagotowania, a potem jeszcze 2 minuty, dodać łyżkę oleju/masła i gotować kolejne dwie minuty. Powstały krem przelać do słoiczka (taki poniżej pół litra wystarczy), Dorotka z Moich Wypieków pisze, że można przechowywać przez tydzień - u mnie zmieszany z mascarpone na drugi dzień trafił do tortu. Po torcie w błyskawicznym tempie nie zostały nawet okruszki.

Rzucić sobie biszkoptem - bezcenne

Przepis na biszkopt rzucany znalazłam oczywiście na blogach kulinarnych. Długo wokół niego krążyłam, tym bardziej, że jakoś nigdy wcześniej nie piekłam biszkopta, ale w końcu przy okazji jakichś urodzin czy innego święta w rodzinie postanowiłam go zrobić. Od tej pory nie robię już żadnego innego, bo po primo rośnie jak zwariowany, po secundo jak opada to równo i tylko troszeczkę, a po tertio rzucenie sobie biszkoptem na podłogę bardzo dobrze wpływa na samopoczucie i to jeszcze ha! jest to rzucenie w celach kreacyjnych a nie destrukcyjnych. Tam ta da dam! przedstawiam:
Biszkopt rzucany
Ostatecznie przepis pochodzi z bloga Moje Wypieki, powiększony do proporcji na tortownicę 26cm.

Skład:
  • 7,5 jajka (jak mam giganty daję 7, a jak niewielkie to 8, stąd taka miara)
  • szklanka cukru
  • szklanka i trochę mąki pszennej
  • 3/8 szklanki mąki ziemniaczanej

Przygotowanie:
Białka oddzielam od żółtek i ubijam na sztywną pianę (z dodatkiem szczypty soli), powoli stopniowo dosypuję cukru a następnie pojedynczo żółtka cały czas ubijając mikserem. Przestawiam mikser na najniższe obroty i wsypuję pomieszaną, przesianą! (to ważne, to na razie jedyne ciasto gdzie obowiązkowo przesiewam) mąkę obu rodzajów. 
Tortownicę wykładam papierem do pieczenia TYLKO SPÓD boków nie i wylewam masę, piekę w temperaturze 160 stopni przez ok. 30-40 min (do suchego patyczka), następnie biszkopt w tortownicy opuszczam na wyłożoną gazetą (całą grubą, coby amortyzacja była i płytek nie rozwalić) podłogę z wysokości ok. 60 cm po czym wsadzam go do stygnącego piekarnika żeby sobie stopniowo stygnął.  Wycinam z formy, przecinam na blaty.

Ostatnio 4 blaty bo rósł jak głupi, mimo że jajka nie były specjalnie kupowane żeby użyć najdalej wczoraj zniesionych tylko po prostu wyjęte z lodówki jakieś co w domu były.

Z przyczyn wymienionych powyżej innego przepisu nie chcę i nie będę.

PS. Jak ktoś ma wielką potrzebę rzucania czymś o podłogę można sobie rzucić drugi raz, tak dla pewności ;)

piątek, 20 maja 2011

Sima/Mjöd

Kuchni fińskiej ciąg dalszy. Sima/Mjöd to napój delikatnie alkoholowy (raczej w ułamkach procentów potrzeba by to liczyć) nazywany w tłumaczeniach majowym miodem pitnym. W sumie nie wiem czemu, bo w przepisie z książki "The food and cooking of Finland" Anji Hill nie zaobserwowałam ani grama miodu. Jak wspominałam już gdzieśtam w komentarzach kupna sima smakuje trochę podobnie do podłej oranżady. Domowa, którą piłam zrobioną przez Finkę była fantastyczna. Niestety nie wiem czy przepis był podobny do mojego, może uda mi się uzyskać ten oryginalny przepis z pomocą fińskojęzycznych znajomych :) Wyjaśniam też dlaczego nazwę podałam dwujęzycznie - Finlandia jest dwujęzyczna, niewielki procent ludności jest szwedzkojęzyczny (ok. 6%). Zgodnie z ich przepisami tablice muszą być dwujęzyczne, jeśli w danym miejscu mieszka więcej fińskojęzycznych to górna nazwa jest po fińsku, jeśli szwedzkojęzycznych to na odwrót. Podobnie z edukacją, na wszystkich etapach jest fińsko i szwedzkojęzyczna, drugi język jest obowiązkowy (choć większość znanych mi Finów raczej się nie posługuje dobrze szwedzkim).

Sima właśnie dochodzi i prawdę mówiąc drżę trochę czy wyjdzie, choć na etapach pośrednich i tak jest pyszna :)
etap I - przed dodaniem drożdży

Skład:
2 niewoskowane cytryny (jak nie ma innych zwykłe też dadzą radę ale trzeba je porządnie umyć i sparzyć)
150g cukru brązowego demerara (w przepisie nierafinowany, miałam też taki, ale otwarty taki bez oznaczenia o rafinowaniu, więc dałam to co było otwarte)
150g cukru pudru
szczypta suszonych drożdży (a jakże, dałam świeże, zaćmiło mnie w sklepie)
łyżka rodzynek

+ mały ostry nóż (lub obieraczka do cytryn, jak ktoś ma takie profesjonalne urządzenia)
4 litrowe słoiki, garnek min. 4 litry.

Sposób przygotowania:

Cytryny umyć, sparzyć następnie cienko obrać - tak by zdjąć samą żółtą skórkę bez tego białego spodu (jest gorzki), obraną skórkę pokroić w słupki, następnie wydłubać miąższ też bez białych włókien (polecam zdjęcie tej białej skórki z wierzchu, a następnie obieranie cząstek, tak mi szło najszybciej) - wbrew pozorom nawet nie taka żmudna praca jak się obawiałam. 
Zagotować 4 litry wody (oczywiście że zrobiłam to w czajniku na 3x), do gotującej się wody wmieszać cały brązowy cukier i 100g cukru pudru, dodać miąższ i skórkę cytryn, zostawić do wystudzenia, tak by płyn był ciepły (nie zapomnieć o przykryciu garnka, zwłaszcza w lecie, całość jest słodko cytrynowa i może przyciągać owady) - żeby się dało wsadzić tam palec, ciepła woda aktywuje drożdże, ale gorąca może je zabić. Do ciepłego płynu wrzucamy szczyptę suszonych drożdży, zostawiamy w temp. pokojowej na 8h lub całą noc. Rano wyparzamy słoiki (zwłaszcza jak są po ogórkach - wyparzone nie pachną ogórkami) i rozdzielamy rodzynki i pozostałe 50g cukru pudru do słoików, wlewamy płyn (który powinien lekko bulgotać - mój niestety nie chciał). Zakręcamy słoiki i zostawiamy w temp. pokojowej aż rodzynki wypłyną (książka poucza, że może to trwać od 6-8h nawet do 48h zależy od temperatury w pokoju i paru innych wiadomych drożdżom czynników). Jak rodzynki wypłyną wrzucamy simę do lodówki, chłodzimy i pijemy.
tak sima wygląda gdy dochodzi


Edit: dalej nie wygląda jakby miała dochodzić...
Edit2: Teraz widać, że dochodzi, w sam raz k. 48h

Na zdrowie!

środa, 18 maja 2011

Zwykła sałatka choć z awokado

Dla większej przejrzystości postanowiłam każdy przepis dawać oddzielnie, żeby się łatwiej szukało w razie potrzeby.

Sałatka z awokado powstała z potrzeby chwili: 3 zapomnianych sałat i nabytego (zupełnie bez wcześniejszej intencji u Pana z przedostatniej notki) cudowne dojrzałego awokado - z tego co zauważyłam Pan wybrał mi najładniejsze, za co mu niniejszym podziękowanie składam.

Ale don't worry nie potrzebujecie 3 sałat, nie wszystko i nie naraz.


Skład:
pół sałaty (może być cała jak ktoś ma ochotę)
pomidora tak z półtora
pół ogórka węża
awokado w kostkę (polane sokiem z cytryny)
cebulka zielona (u mnie wiecheć wyrastający z zapomnianej czerwonej cebuli)
sok z pół cytryny
tak z pół* szklanki oleju z pestek winogron (może być inny byle o mało dominującym smaku - słonecznik też się nada)
sól
pieprz
2-3 ząbki czosnku (ja miałam wybitnie małe dałam 3, ale jak ktoś ma "wielkie zęby" to wyjdzie jak 1,5)

Sposób przygotowania:
Wszystko do cebulki włącznie wrzucić do michy, uprzednio szarpiąc (sałata), krojąc w kostkę, siekając (cebulka), olej z połową cytryny wymieszać w miseczce (kubku, czy co tam wolicie - miseczka lepiej się myje z tłuszczu), posolić i popieprzyć sos i wcisnąć do niego czosnek, wymieszać,wylać na sałatkę. Wymieszać. Awokado prawdopodobnie do jutra straci kolor, ale smakuje wciąż tak samo.


* jak mawiał Pratchett ustami Niani Ogg: "prawdziwą kobietę poznaje się po tym, że zawsze zostaje jej pół cebuli" - i tego się będziemy trzymać.

wtorek, 17 maja 2011

Co dodaje urody szparagom?

... bo moje dania na pewno nie. To już drugie takie, pyszne, ale zdecydowanie do pokazywania  w radiu lub na randce w ciemno (znaczy takiej gdzie prądu brakło). Pyszne są przyznać trzeba, ale wygląd to mają jak nie przymierzając zupa cebulowa (przepis podam gdzieś na zimę, chyba że jeszcze wrócą mrozy), to znaczy nie są bure i zmiksowane, ale na pierwszy rzut oka równie mało apetyczne. Za to ten zapach, no "om niom niom niom"*

przedstawiam: Pachnący makaron szparagowy

Skład:

makaron (najlepsze byłyby świderki lub fale jak tagliatelle mosse lubelli, u mnie spaghetti)
szparagi zielone
masło
białe wino
śmietana 18% (tak z pół, to dolne pół)
pół camemberta
pomidory
sól
pieprz


Sposób przygotowania:

1. w trakcie pozostałych czynności ugotować makaron al dente
2. pozostałe czynności: szparagi umyć, odciąć im zdrewniałe końce (zielonych nie trzeba obierać), pokroić na w miarę równe kawałki, rozpuścić masło na patelni, wrzucić szparagi, chwilkę podsmażyć hmm naprawdę max. 2 minuty, wlać białe wino (u mnie sophia sakar półwytrawna) tak by przykryło szparagi, chwilę dusić aż trochę zmiękną - moje częściowo wciąż są "al dente" bo mi się czekać nie chciało, a jutro zostaną podgrzane w mikrofali w pracy, to może dojdą. Wziąć śmietanę, wlać do niej trochę płynu z patelni, tak zahartować coby się nie zwarzyła i wlać do szparagów (w ten moment serce mi krwawiło - muszę poszukać gęstszego wina), trochę zredukować, dodać pokrojonego camemberta, dorzucić pomidory pokrojone w dość grubą kostkę, osolić, popieprzyć do smaku. Makaron z "międzyczasu" mamy gotowy, więc wrzucamy do niego gotowy sos i mieszamy, kto zapomniał o soli i pieprzu (ja!) może je uzupełnić teraz.

Smacznego :)

* cytując za Rynn

Kupujcie zielone banany

Niezmiernie zdziwiła mnie informacja, którą dziś podzielił się ze mną jeden z moich ulubionych Kleparskich sprzedawców (no mam trochę tych ulubionych - uwielbiam zakupy na Kleparzu). A mianowicie Pan powiedział, żeby w Polsce kupować zielone banany, bo dojrzałe są dojrzewane sztucznie przy użyciu jakiegoś gazu - szczegółów nie znam. Wkażdym razie wynika z tego, że powinno się kupować banany zielone i dojrzewać je sobie w domu. Trochę to dla mnie smutna wiadomość, bo uwielbiam tzw. "zgniłe banany" to znaczy te naprawdę dojrzałe pełne brązowych plamek  widać że będę musiała kupować banany jakiś miesiąc przed tym jak nabiorę na nie ochoty ;)
A Wy co sądzicie o takiej nowinie? Obawiać się czy chrzanić sprawę? W sumie teraz chyba nie ma zbyt wielu rzeczy naturalnych w "zwykłym sklepie", ale miałam nadzieję, że choć na placu jest szansa*.


* choć w sumie niby dlaczego, skoro dostępne są owoce egzotyczne, a i sprzedawcy nie kryją tego, że są sprzedawcami detalicznymi, którzy mają hurtownika, którzy mają kogoś wyżej, a dopiero on ma rolnika, więc chemia jak najbardziej dostępna.

niedziela, 15 maja 2011

Kanapka z reniferem

Tych co mają jeszcze dość cierpliwości by dalej tu zaglądać przepraszam za przerwę - blogger odmówił mi posłuszeństwa i nie chciało mnie zalogować (ani, ku mojej tym większej irytacji pozwolić przeglądać cudzych blogów z bloggera) i tak parę dni. Nie wiem co się stało.

Dlatego teraz w końcu piszę o moich kuchennych wspomnieniach z Finlandii.

Fińskie jedzenie jest szerzej nieznane na świecie. W jakichś zbiorach dań ze świata znalazłam kiedyś jako danie typowo fińskie Pokusę Janssona, co do której wcale nie mam pewności czy oryginalnie nie jest szwedzka (pytani mieszkańcy też nie wiedzą). Jest za to masę rzeczy, które są autentycznie fińskie i z których wielu nigdzie indziej dostać nie można.

Czekam jeszcze na zdjęcia innych niż poniższe dań fińskich, które mam dostać od innych uczestników wyprawy, na razie krótki przegląd mojego telefonu:

Zacznijmy od kanapki z reniferem
Kanapka jest czymś w rodzaju kulinarnej przyjaźni polsko-fińskiej, bo chleb (domowy) polski, choć przepis przywieziony z wycieczki do Brukseli ;) bundz całkiem polski, tym razem z placu Nowego, warzywka również, a tylko renifer się wybił. Wbrew powszechnemu mniemaniu, iż wszystko co nieznane smakuje jak kurczak (mówią, że żabie udka, ludzkie mięso) renifer akurat przypomina w smaku salami (co jakby się bliżej zastanowić jest nawet całkiem logiczne).
Tak oto wygląda wprost z pudełka. Aczkolwiek nieprawdą jest jakoby Finowie zapychali się mięsem renifera w pogardzie mając pozostałe zwierzątka, powiedziałabym raczej, że głównie jedzą co innego - renifer jest sporo droższy od innego mięsa. Żeby była jakaś orientacja: taka oto szynka z renifera jest ok. 3x droższa od  np. wieprzowiny, ale już taka sama wędzona na zimno ok. 6x droższa. Kupić można też mięso z renifera oraz z łosia w puszkach, ale to już totalnie dobiłoby wagę naszego bagażu.

Kanapkę z reniferem można zjeść na chlebku ruispalat, który jest w Finlandii bardzo popularny. Pakuje się go wygodnie - każdy przecięty na pół i popakowane do worka. Chlebek jest bardzo dobry, intensywny w smaku, dość ciężki, co powoduje, że je się go mniej, a przy okazji specyficzna forma powoduje, że łatwo wziąć go ze sobą (bardzo mi się przydało po powrocie jak miałam problem ze wstaniem i śniadanie dojadałam po drodze).

Na deser (po śniadaniu też może być deser, a co!) można zjeść wiele ciekawych i typowych dla nich rzeczy. W okresie wielkanocnym jada się mämmi, typowy dla tego czasu deser. Dla mnie wywołuje skojarzenie z kutią, choć w sumie nie do końca - u nas jednak kutię wciąż robi się samemu, mämmi kupuje się mrożone w sklepie (choć może niektórzy robią). Mämmi podaje się ze słodką śmietanką i cukrem lub tak jak na zdjęciu poniżej ze śmietanką waniliową.
Bardziej codziennym deserem czy też przekąską jest ser leipäjuusto jedzony z dodatkiem dżemu z maliny moroszki (żółtej polarnej maliny). W Finlandii miałam okazję spróbować tego dżemu w wersji robionej w domu. Niebo w gębie. Taki sklepowy to zupełnie nie to samo. Ten akurat element jest już dostępny w Polsce - ser w Almie (ale jednak mimo wszystko ten oryginalny jest lepszy) a dżem z moroszki w sklepiku Ikei - to akurat dość podobne do fińskiego kupnego dżemu.

A na koniec jeszcze jeden przysmak: salmiakki. Jest to typowy fiński słonycz. Tak, tak to nie literówki - jest to słodycz, tyle że słony ;) Ja osobiście lubię, zwłaszcza w wersji cukierkowej z xylitolem. Ale wersji różnych rzeczy o smaku salmiakkowym jest cała masa: czekolada, lody, wódka i jak sądzę wiele innych. Wódki nie miałam okazji spróbować, choć jest ponoć czymś niezwykle typowo fińskim, ale jednak nie odważyłam się. Czekolada całkiem dobra, połączenie słodkiego ze słonym bardzo ciekawe. Ale znów nieprawdą jest jakoby wszyscy Finowie pasjami zajadali salmiakki. Mają one bardzo specyficzny smak, więc podobnie jak u nas - jedni je lubią inni nie. Opcje pośrednie (jak dają zjem ale nie to żebym kupował przy każdej okazji) raczej rzadko spotykane.
No to na dziś tyle. Ale będzie więcej z Finlandii, tym razem w moim osobistym wykonaniu, albowiem kupiłam sobie książkę kucharską po angielsku "The food and cooking of Finland" Anji Hill, która całkiem prosto (i najważniejsze w potrójnym systemie miar np. piekarnik w Celsiuszach, Fahrenheitach i poziomach piekarnika gazowego) prowadzi przez fińską kuchnię. Oczywiście steki z łosia czy gulasz z renifera są raczej trudne do zrobienia (z powodu braku składnika podstawowego raczej, niż czegokolwiek innego), ale pieróg karelski (Karjalanpiirakka) okazał się być w miarę prosty - pod warunkiem, że moje zdolności manualne magicznie się poprawią ;)

Jednym słowem, polecam Finlandię na kulinarną wycieczkę.

niedziela, 8 maja 2011

Botwinka/ Young beet root and leaves soup

Parę dni temu zrobiłam botwinkę, pierwszą w tym roku i zapewne jedną z ostatnich (jeśli nie ostatnią) bo buraki już miała spore, takie lubię najbardziej. Tak to jest, wyjechać gdy świat budzi się do życia.

Skład:
skrzydełka z kurczaka (może być inne mięso, zależy czy woli się wywar bardziej intensywny czy delikatny)
marchewka
pietruszka (korzeń)
kawałek selera
cebula
2 pęczki botwinki
+ 1 "stary" burak (polepsza esencjonalność zupy)
kwasek cytrynowy

Garnek ok. 3l

Przygotowanie:
Ugotować mięso na wywar, posolić gdy mięso jest już miękkie dodać pokrojoną marchewkę, pietruszkę, cebulę, można dać też kawałek selera, następie wkroić botwinkę - buraki w kostkę plus liście oraz dużego buraka. Zalać wodą do wysokości uszu, wsypać kwasek cytrynowy, ja sypię na oko pewnie ok. łyżeczki, gotować do miękkości warzyw. Posolić do smaku (ile trzeba, jeśli trzeba), doprawić zgodnie z własnym smakiem np. śmietaną (ja jem czystą).
Można podać z koperkiem.




Beet root and leaves soup


Broth for soup
-          2 carrots
-          1 parsley root
-          piece of celery root
-          1 small onion
-          2 chicken wings/1 tablespoon of butter (vegetarian version)

Additional ingredients
-          bunch (3-4) of young beetroots with leaves
-          1 fully grown beetroot
-          citrone acid (pinch)/tablespoon of lemon juice
-          salt

dill – for garnish
eggs/potatoes – for serving

For broth: Put chicken wings into a pot, add water and cook until tender, add vegetables and cook until soft, add salt. If you use butter instead of chicken wings start with cooking vegetables, then add butter.

Cut beetroots into cubes about 1cm and leaves into pieces about 1 cm wide, put into a pot and cook until soft, in the meantime add citron acid or lemon juice (it preserve beautiful colour of the soup). Before serving garnish with dill. Serve with eggs or cooked potatoes.
 

Mięso na grilla

Wczoraj odbyło się bardzo późne otwarcie sezonu grillowego. Na tą okoliczność zostałam poproszona o zrobienie marynaty do mięsa. Mięso finalnie nie wyjechało na grill nawet, tyle było innego jedzenia, więc jemy dzisiaj. Z przyczyn o których dalej, drżę.

Skład:
2 kg karczku (może być inne mięsko)

marynata 1 - zielona
oliwa z wytłoczyn oliwek (pomace)- ta tańsza
białe wino półwytrawne według cennika (u mnie Sophia Sakar)
sól, pieprz, zioła prowansalskie (każda firma ma trochę inny skład mieszanki - u mnie Kamis/Galeo)
łyżeczka płynnego miodu (niekonieczna)

marynata 2 - czerwona
oliwa z wytłoczyn
duża łyżka miodu płynnego
sól, papryka słodka sypka
papryka w płatkach peperoncino

Włożyć mięcho do dwóch garów, oba osolić jedno opieprzyć, wlać oliwę, dodać resztę przypraw, dodać miód, "zieloną" marynatę polać winem, obie przykryć folią, wstawić do lodówki (jeśli maceruje się długo, jeśli impreza tuż, tuż lepiej zostawić w temperaturze pokojowej, szybciej przejdzie przyprawami), wrąbać na grilla, zajadać :) Do podlewania mięsa w trakcie smażenia tata użył piwa.

A drżę dlatego, że "mi się sypło" papryki w płatkach i obiad może wymagać dużej siły woli i jeszcze większej ilości płynów - na wszelki wypadek przygotuję mleko i sery, nabiał łagodzi kapsaicynę, więc jest szansa, że przeżyjemy ;) 


No i nie było takiej konieczności, ilość papryki okazała się być idealna (uff).

sobota, 7 maja 2011

Sałatka warstwowa z tuńczyka

Tata zażyczył sobie sałatkę warstwową z tuńczyka, a że dziecko nie wiedziało co to, a tuńczyk plus jajko plus majonez plus masło nie brzmiało przekonująco to pokopało w necie i znalazło całą stronę, z kompilacji pięciu różnych przepisów (niewiele się w gruncie rzeczy różniących), powstało to:

Skład:
5 jajek na twardo (na dużą michę, można dać mniej)
starty ser żółty
tuńczyk z puszki w oleju/sosie własnym (u mnie 2+2)
czerwona cebula
zielona cebulka
kukurydza
majonez
natka pietruszki

+ tarka, przezroczysta miska

Sposób przygotowania:
Białka zetrzeć na tarce, rozłożyć na dnie miski. Zetrzeć ser żółty, położyć na białkach, dać majonez (ja nie dałam), 1/2 tuńczyka (u mnie dwie puszki w oleju), pokrojoną w piórka cebulę (można przelać wrzątkiem przed dodaniem do sałatki - mięknie i jest łagodniejsza w smaku i dla wątroby)  + trochę zielonej cebulki, drugą połowę tuńczyka (tym razem w sosie własnym), majonez, kukurydza, majonez, starte na drobnych oczkach tarki żółtka, udekorować resztą zielonej cebulki i dwiema gałązkami pietruszki.

piątek, 6 maja 2011

Kiedy nie ma nic w lodówce

Czasem tak się zdarza, że w lodówce jest głównie światło, albo lodówka jest pełna ale produktów nieobiadowych. I taki właśnie dzień nastał wczoraj, gdy zbuntowałam się przeciwko kupowaniu sobie znowu obiadu na dziś w knajpie (choć parę przemiłych knajpek po sąsiedzku jest). Zaglądam do lodówki, a tam same potrawy regionalne z miejsca wakacji czekające na imprezę tematyczną, przy okazji raczej nieobiadowe. No to trza było coś wymyślić.

Omlet
* omlet na fotce to archiwalny omlet ze szpinakiem (nie zapomnijcie o przykrywce!) omlet z przykrywką źle się fotografuje.

Skład:
jajka
mleko (nie miałam tym razem)
masło
co wpadnie rękę (tym razem: pomidory, zielona cebulka, koperek często robię ze szpinakiem)
sól, pieprz
+ patelnia z przykrywką

Przygotowanie:
 Jajka rozbełtać widelcem z mlekiem (mleko zawsze leję na oko "jeden chlust"), na patelni rozgrzać masło, wrzucić pokrojone warzywa, podgrzać je albo do ciepłego, albo do miękkości, zależy od rodzaju warzyw i chęci. Nalać jajko z mlekiem na patelnię tak by przykryło całą powierzchnię (można osolić i opieprzyć wcześniej lub teraz). Przykryć patelnię przykrywką - koniecznie, nie zrobiłam tego tym razem, bo mi mózg nie chodził i efekt nie nadaje się na fotkę.Gdy omlet nie jest już płynny z wierzchu zrzucić go na talerz i położyć znów na patelnię aby przypiekła się druga strona. Ten etap wymaga trochę wprawy i szczęścia takoż, ale rozwalony smakuje wciąż tak samo :D Mnie się udało tylko raz nie rozwalić.

Ze zdumieniem stwierdziłam, że nadaje się do podgrzania w mikrofali jako obiadek w pracy.

czwartek, 5 maja 2011

Czasem warto coś zamówić

W związku z tym, że ostatnio wróciłam z krótkich wakacji po czym niezwłocznie zakończyłam urlop trochę brakło mi czasu na gotowanie sobie obiadu do pracy. Postanowiłam więc zamówić sobie obiad w sympatycznym barze wege Glonojad. No i pomysł był dobry - część główna obiadku, czyli roladki warzywne warte podpatrzenia.

Roladki warzywne

Na tyle na ile zdążyłam się zorientować skład:
bakłażan
cukinia
kolorowa papryka (ewentualnie inne warzywka wedle ochoty)
panierka

Domniemany sposób przygotowania:
Bakłażana przeciąć wzdłuż na pół, obsypać miąższ solą i zostawić aby sól wyciągnęła goryczkę (podobno, co wiem z relacji sprzedawcy z Placu Imbramowskiego, im bardziej na południe Europy bakłażany rosły tym mniej mają naturalnej goryczki). Po jakimś czasie (ok. 0,5h) sól spłukać. W międzyczasie cukinię pokroić na cienkie plastry wzdłuż (takie żeby się dało je zwinąć w rulonik), tak samo zrobić z bakłażanem. Jeśli warzywa są małe może wystarczy obieraczka, choć ja wolę robić to ostrym nożem. Cukinię i bakłażana przyprawić jak się lubi, lub nie przyprawiać jeśli danie ma być delikatne. Położyć plaster bakłażana, na nim plaster cukini, na jednym końcu położyć pokrojoną w kostkę paprykę (tak, żeby finalnie znalazła się w samym środku, jak w rolmopsie) i zwinąć roladkę, opanierować, usmażyć na patelni lub w głębokim tłuszczu we frytkownicy. Żeby roladki nie nasiąkały tłuszczem musi on być gorący.

Podawać z sosem jogurtowym. W wersji knajpianej był to sos jogurtowo-delikatnie musztardowy (tak mi smakował, może się mylę) i pasował, ale jogurtowo-czosnkowy, a nawet chrzanowy też da radę. W ogóle zestaw wydaje się być wdzięcznym materiałem do eksperymentów sosowych.

Podany był z pieczonymi ziemniakami i dwiema sałatkami.