poniedziałek, 26 marca 2012

Niedziela prawie prawdziwych Krakusów

Wybraliśmy się w niedzielę z rodziną na Wawel (ponoć każdy prawdziwy Krakus tak powinien), troszeczkę zażyć kultury, nawdychać się historii itepe, itede. Oczywiście mając na względzie, że nasza rodzina jest specyficzna i radosna, trudno stwierdzić czy to bardziej my zażyliśmy kultury czy Wawel jej braku ;) no ale w efekcie narodziły się również przemyślenia natury kulinarnej.

Otóż, jak to my mamy w zwyczaju, guzdralismy się niemiłosiernie, tym bardziej, że osób było 11, a to wszelkiego typu poranno-śniadaniowe zajęcia wydłuża w nieskończoność, efektem tego było, iż oczywiście na najbardziej wyczekiwaną przeze mnie wystawę się nie załapaliśmy (Wawel zaginiony, nigdy nie byłam wstyd się przyznać), choć nie wiem czy to z braku biletów o tej porze czy ogólnego zamknięcia w niedzielę, a z kolei bilet do komnat mieliśmy na za 3 godziny. 

Oczywiście udaliśmy się od razu na wystawę Złotego skarbu z Koszyc, który jednak zachwycił mnie tak sobie. Najciekawsze były i tak zbiory pochodzące z Muzeum Wawelskiego, bo nie były trzechsetną ustawioną w rządku złotą monetą, której szczegółów przez gablotkę i tak nie szło dostrzec. Ogólnie rzecz biorąc - średnio ciekawe, numizmaty jednak przydałoby się eksponować w inny sposób (może pod lupą? byłby interaktywnie). 

W każdym razie po wyjściu z wystawy do komnat dalej zostało nam półtorej godziny. Postanowiliśmy więc udać się na kawę. Tyle tylko, że schodzenie z wawelskiego wzgórza musieliśmy z góry odrzucić - spora grupa, niewiele jednak czasu, a jakieś znane nam sympatyczne knajpki jednak ulokowane kawałek od Wawelu. Jedna kawiarnia okazała się być jeszcze zamknięta (choć stoliczki już stały), do drugiej natomiast z pewną nieśmiałością zbliżyliśmy swe kroki. Mowa o Kawiarni pod basztą. No i w sumie nie wiem, czy zostaliśmy potraktowani jako grupa zorganizowana czy to normalna praktyka, ale jestem mile zaskoczona "zestawem". Okazało się, że kawiarnia serwuje zestaw deser + kawa/herbata w cenie 13 zł. Czyli zupełnie normalnej miejskiej cenie. Wiadomo, jest wiele tańszych miejsc, ale po Wawelu spodziewałam się albo ogólnoturystycznego syfu i drożyzny albo mega drożyzny niepozwalającej turystom skorzystać z dobrodziejstw kawiarni. Nie wiem oczywiście jak wygląda to w sezonie, pewnie trochę gorzej, jak to przy tłumie ludzi, ale w marcowy weekend ocenę daję solidną. Zarówno deserki jak i kawa bardzo zjadliwe (generalnie mieszczą się spokojnie w miejskiej średniej, nawet ciasta powiedziałabym, jak na przeciętną kawiarnianą dobre), niewielkie zastrzeżenia mam do blatów, choć pani starała się bardzo, by porządnie je wytrzeć, no i jak to ze stolikami na powietrzu - w wielu miejscach są  w gorszym stanie niż wnętrze. Tu też w środku wszystko prezentowało się bardzo elegancko. Podobnie miłe wrażenie robią toalety, wszystko czyściutkie i odremontowane. Znowu to ocena z marca, więc w sezonie spodziewam się kolejek (na głównym dziedzińcu wypatrzyłam przybytki dwa, w sumie 5 kabin dla pań - z czego jednak ogólnodostępna właśnie w kawiarni). Ogólne wrażenia bardzo pozytywne, ceny nie z kosmosu, widoki piękne, obsługa niezła (żadnego czekania godzinami no i cała grupa w miarę w jednym czasie zjadła, mimo obsługującej nas tylko jednej pani). Ogólnie, poza sezonem polecam :)

Natomiast kajam się, iż nasz spacer nie do końca wypełnił prawdziwego Krakusa spacerową powinność, ponieważ linię A-B oglądaliśmy jedynie z daleka, przemykając chyłkiem między Wiślną a Anny. Na swoje usprawiedliwienie mamy, iż duch w narodzie ginie i w sumie i tak nie ma względem kogo prezentować swych wdzięków na "cielętniku"*, a ponadto stroje nasze turystycznymi były, więc i na Rynek (tak krakowski jak i matrymonialny) średnie ;).

* poza tym zdaje się, że przynajmniej ja jestem już nieco za stara ;)

niedziela, 25 marca 2012

Lemon curd dla rozmarzonych, roztrzepanych może i zakochanych

Przepis na lemon curd pojawił się na blogu już dawno. O tutaj. Torty z masą lemon curd to moje ukochane wypieki i w zasadzie odmawiam robienia innej masy (może zrobię jakieś ustępstwo na rzecz innych curdów). A że tort, który prezentowałam w poprzednim wpisie wymagał duużo masy (dwa biszkopty 30cm +22 cm) zdecydowałam się nie korzystać ze słoiczkowego curdu (który przywożę ze wszystkich wypraw do wielkiego świata oraz Warszawy tak na wszelki) tylko zrobić w końcu znowu domowy. No i tak sobie mieszam w tym garnku, dodaję, gotuję, uważam, żeby nie zrobiła się jajecznica. Próbuję gotowego, a to kwaśne, że masakra. Zapomniałam o cukrze! Ale skoro wyszło to postanowiłam zaeksperymentować zamiast oryginalnych 200g lub 150 g cukru, które daję zwykle dałam tylko 100g cukru mając w pamięci, że tort będzie obłożony masą z pianek, które przecież są upiornie słodkie. Żeby cukier lepiej rozpuścił się w curdzie, wymieszałam go z niewielką ilością wody (i tak sporo wyparowało wcześniej więc curd był bardzo gęsty), wmieszałam do masy trzymając go na minimalnym gazie (pewnie z 30 sekund) no i udało się. Po torcie chyba nie ma śladu (sprawdzę we wtorek, jak wychodziłam z klubu, jeszcze trochę było, ale i impreza trwała w najlepsze), po resztce lemon curdu też. Także przetestowano, jeśli tylko groźba jajecznicy zostanie zażegnana to można spokojnie robić curd w stanie rozkojarzonym, roztrzepanym lub zakochanym :)

sobota, 24 marca 2012

Osiemnastka Komandora i powstanie nowej profesji

Wczoraj w Krakowskim Yacht Clubie odbyła się rocznicowa impreza z okazji osiemnastki Komandora. Komandor ów został zmieniony na nowego w chwili, gdy dorósł - to jest komandorował okrągłe 18 lat ;) Oczywiście wszystko odbyło się w sposób pokojowy, nie było buntów i krwi lejącej się strumieniami (może dlatego, że ktoś pożyczył sobie naszej siedziby dwie szpady, które się tam znajdowały - przy okazji bardzo prosimy o zwrot, dyplomacja nas męczy, próbowaliśmy z gąbkowymi szablami, ale ciężko idzie). W wyniku tej aksamitnej rewolucji dotychczasowy komandor został wicekomandorem, a my zyskaliśmy kolejną okazję do spotkania.


W osiemnastce uczestniczyła duża grupa członków i przyjaciół klubu: kycanci i kycozaury, catering zapewniał nasz kuk przygotowując: 
- barszczyk na psią wachtę
- chleb ze smalcem ( przepis na smalec dodam jako oddzielny wpis - jest tego godzien),

A tu bohaterka tortu: s/y Jagiellonia w noworocznym rejsie po Balearach, prawda, że podobna?, źródło: Facebookowy album "Jagiellonią dookoła Europy"
natomiast tort urodzinowy oczywiście wyprodukowałam ja. W związku z tym, że tort był tematyczny, co widać po zdjęciach, zostałam mianowana pierwszym na świecie szkutnikiem tortowym, ten był już drugim jachtem, który wypłynął na szerokie tortowe wody z mojej kuchni i zapewne nie ostatnim, bo po dotychczasowych sukcesach już się pewnie od kolejnych tortów klubowych nie wymigam ;) 

Barszcz na psią wachtę
Zaletą jego jest to, że można go przygotować wszędzie gdzie jest źródło gazu (ognia, elektryczności...) i w warunkach łódkowych sprawdza się świetnie, wadą - no cóż, nie jest to wigilijny barszcz z uszkami i grzybkiem.
Składniki:
- koncentrat barszczu w butelce (1)
- barszcz z torebki (2)
- barszcz kiszony, także w butelce (3)
- woda
- przyprawy (jak na psią wachtę to kilo pieprzu będzie w sam raz, zwłaszcza na naszych bałtyckich wodach).
Sposób przygotowania:
W wodzie rozpuszczamy koncentrat i barszcz z torebki, ilość zależy od liczebności załogi, to się gotuje, sprawdzamy czy dobre i dodajemy barszcz kiszony, następnie doprawiamy do smaku, pamiętając że psia wachta to zimno, mokro i ciemno :)

Tort komandora KYC 
Tort klasycznie z biszkoptu rzucanego z masą lemon curd. Dekoracje to masa z pianek marshmallows, pisaczki cukrowe i ciemny biszkopt z czekoladą.
Składniki:
masa lemon curd  (do lemon curdu dałam ok. 100g cukru zamiast tyle co w przepisie) 
serek mascarpone (u mnie 2,5)
pianki marshmallows (u mnie 2 opak. smerfów)
kilo cukru pudru (jak nie lepiej)
kakao
czekolada do polewania lub ulubiona polewa czekoladowa

+ tortownica, szpilki do szaszłyków, wykałaczki.

Sposób przygotowania:
Pieczemy dwa biszkopty - jasny i ciemny, jasny na dół, ciemny na ozdoby. Ciemny biszkopt to ten sam biszkopt rzucany, tylko 3 łyżki mąki zamienione na kakao do wypieków. Dolny zrobiłam na tortownicy "balii" 30 cm średnicy (składniki x2) ciemny na małej 20 cm. Gotowy biszkopt jasny kroimy na blaty i nasączamy herbatą z wódką, przekładamy masą lemon curd (lemon curd + mascarpone, proporcje według smaku), na wierzch nakładamy masę z pianek:

Masa z pianek
Opakowanie pianek marshmallows rozpuszczamy w kąpieli wodnej (okropnie się przypalają na normalnym ogniu) z dodatkiem 3-4 łyżek wody, po rozpuszczeniu dodajemy stopniowo cukier puder, ja dałam najpierw trochę do garnka, potem przełożyłam masę do michy i dalej podsypywałam cukrem pudrem. Masa dłuuuuugo przypomina ektoplazmę z filmu "Ghostbusters", więc przy mieszaniu przyda się pomoc drugiej osoby do podsypywania. Masa ma być lepka i plastyczna ale nie glutowata. Gotową rozwałkowujemy i układamy na torcie.

Biszkopt ciemny kroimy w poprzek na pół i odcinamy mu półkoliste dno (część pod linią wodną ;)) następnie zmniejszamy o centymetr od środka obie części i przecinamy je wzdłuż dla posmarowania masą, smarujemy masą, z pozostałych kawałków biszkopta robimy nadbudówkę i skrzynkę kompasu. Lakierujemy czekoladą, wbijamy maszty. Na wierzchu pisaczkami cukrowymi robimy odpowiednie napisy.
Źródło: Facebookowa strona "Jagiellonią dookoła Europy"

Ogłoszenie: poszukuję do współpracy żaglomistrza tortowego, albo chociaż porady, jak zrobić jadalne żagle.