Wybraliśmy się w niedzielę z rodziną na Wawel (ponoć każdy prawdziwy Krakus tak powinien), troszeczkę zażyć kultury, nawdychać się historii itepe, itede. Oczywiście mając na względzie, że nasza rodzina jest specyficzna i radosna, trudno stwierdzić czy to bardziej my zażyliśmy kultury czy Wawel jej braku ;) no ale w efekcie narodziły się również przemyślenia natury kulinarnej.
Otóż, jak to my mamy w zwyczaju, guzdralismy się niemiłosiernie, tym bardziej, że osób było 11, a to wszelkiego typu poranno-śniadaniowe zajęcia wydłuża w nieskończoność, efektem tego było, iż oczywiście na najbardziej wyczekiwaną przeze mnie wystawę się nie załapaliśmy (Wawel zaginiony, nigdy nie byłam wstyd się przyznać), choć nie wiem czy to z braku biletów o tej porze czy ogólnego zamknięcia w niedzielę, a z kolei bilet do komnat mieliśmy na za 3 godziny.
Oczywiście udaliśmy się od razu na wystawę Złotego skarbu z Koszyc, który jednak zachwycił mnie tak sobie. Najciekawsze były i tak zbiory pochodzące z Muzeum Wawelskiego, bo nie były trzechsetną ustawioną w rządku złotą monetą, której szczegółów przez gablotkę i tak nie szło dostrzec. Ogólnie rzecz biorąc - średnio ciekawe, numizmaty jednak przydałoby się eksponować w inny sposób (może pod lupą? byłby interaktywnie).
W każdym razie po wyjściu z wystawy do komnat dalej zostało nam półtorej godziny. Postanowiliśmy więc udać się na kawę. Tyle tylko, że schodzenie z wawelskiego wzgórza musieliśmy z góry odrzucić - spora grupa, niewiele jednak czasu, a jakieś znane nam sympatyczne knajpki jednak ulokowane kawałek od Wawelu. Jedna kawiarnia okazała się być jeszcze zamknięta (choć stoliczki już stały), do drugiej natomiast z pewną nieśmiałością zbliżyliśmy swe kroki. Mowa o Kawiarni pod basztą. No i w sumie nie wiem, czy zostaliśmy potraktowani jako grupa zorganizowana czy to normalna praktyka, ale jestem mile zaskoczona "zestawem". Okazało się, że kawiarnia serwuje zestaw deser + kawa/herbata w cenie 13 zł. Czyli zupełnie normalnej miejskiej cenie. Wiadomo, jest wiele tańszych miejsc, ale po Wawelu spodziewałam się albo ogólnoturystycznego syfu i drożyzny albo mega drożyzny niepozwalającej turystom skorzystać z dobrodziejstw kawiarni. Nie wiem oczywiście jak wygląda to w sezonie, pewnie trochę gorzej, jak to przy tłumie ludzi, ale w marcowy weekend ocenę daję solidną. Zarówno deserki jak i kawa bardzo zjadliwe (generalnie mieszczą się spokojnie w miejskiej średniej, nawet ciasta powiedziałabym, jak na przeciętną kawiarnianą dobre), niewielkie zastrzeżenia mam do blatów, choć pani starała się bardzo, by porządnie je wytrzeć, no i jak to ze stolikami na powietrzu - w wielu miejscach są w gorszym stanie niż wnętrze. Tu też w środku wszystko prezentowało się bardzo elegancko. Podobnie miłe wrażenie robią toalety, wszystko czyściutkie i odremontowane. Znowu to ocena z marca, więc w sezonie spodziewam się kolejek (na głównym dziedzińcu wypatrzyłam przybytki dwa, w sumie 5 kabin dla pań - z czego jednak ogólnodostępna właśnie w kawiarni). Ogólne wrażenia bardzo pozytywne, ceny nie z kosmosu, widoki piękne, obsługa niezła (żadnego czekania godzinami no i cała grupa w miarę w jednym czasie zjadła, mimo obsługującej nas tylko jednej pani). Ogólnie, poza sezonem polecam :)
Natomiast kajam się, iż nasz spacer nie do końca wypełnił prawdziwego Krakusa spacerową powinność, ponieważ linię A-B oglądaliśmy jedynie z daleka, przemykając chyłkiem między Wiślną a Anny. Na swoje usprawiedliwienie mamy, iż duch w narodzie ginie i w sumie i tak nie ma względem kogo prezentować swych wdzięków na "cielętniku"*, a ponadto stroje nasze turystycznymi były, więc i na Rynek (tak krakowski jak i matrymonialny) średnie ;).
* poza tym zdaje się, że przynajmniej ja jestem już nieco za stara ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Smakowało? - zostaw komentarz :)
Did you like it? - leave a comment :)