czyli krótka recenzja książki "Płetwa rekina i syczuański pieprz" Fuchsii Dunlop.
Dostałam na urodziny z entuzjastycznymi opiniami darczyńców i bardzo intrygującą dedykacją ("wielu zachwyceń i obrzydzeń") no i pewnie dlatego mam niedosyt. Chociaż w sumie jakby się bliżej zastanowić to sam fakt, że dalej o niej myślę oznacza, że pewnie była fajna.
To znaczy była fajna, ale miałam wobec niej bardzo duże oczekiwania po takim wstępie.
A może o prostu to ja jestem masochistką i jak mam czytać o wżeraniu robali to porządnie i naturalistycznie. Ale z drugiej strony wiem, że są ludzie, którym bujna wyobraźnia po prostu nie pozwala takich rzeczy czytać, więc delikatność wskazana. Ok. Niemniej jednak moim ulubionym fragmentem jest moment kiedy mowa o morskim żyjątku, którego głównym celem jest bycie gumowatym i bez smaku, oczywiście pod warunkiem dobrego przyrządzenia (i aż kusi stwierdzenie, że pewnie większość osób nie chciałaby wiedzieć jakie toto jest źle przyrządzone). W sumie generalnie trochę brakuje mi tam tego typu smaczków - da się z książki wyciągnąć więcej przykładów, że Chińczycy zupełnie inaczej postrzegają jedzenie i dlaczego takie czy inne rzeczy są popularne, ale założę się że autorka miała znacznie więcej przygód mogących ilustrować te charakterystyczne elementy tamtejszej kuchni. Tego mi brak.
Czasem też widać było jakieś dłużyzny, które czytało się ciężko (do czego autorka się w pewnym momencie przyznaje - męczyła się miejscami i to widać) no i trzecia wada dla mnie a dla kulinarnych purystów pewnie największa zaleta - wielu z tych przepisów nie da się w Polsce przygotować, inne trudno (czy w Wielkiej Brytanii też, trudno mi wyrokować). Poza tym bardzo ciekawa i pouczająca.
I od razu widać które rejony autorka darzy większą sympatią - od razu inaczej się czyta. Efekt zapewne niezamierzony, ale tak to się dziwnie składa, że te regiony do których, jak sama mówiła, nie pała sympatią cechują się dłużyznami w opisach. Natomiast opisy Syczuanu i pierwszych zetknięć z kuchnią, postanowienie o wszystkożerności z jednej i wegetariańscy przyjaciele z drugiej, no i mnisi oficjalnie po buddyjsku wegetariańscy a nieoficjalnie przygotowujący najlepsze dania mięsne w okolicy to naprawdę sympatyczne smaczki tej książki. Więc generalnie zachęcam do lektury i ciekawa jestem Waszych opinii.
Przymierzałem się do tej książki. Przymierzę się raz jeszcze :)
OdpowiedzUsuńchętnie posłucham Twojej opinii :)
OdpowiedzUsuń