No i znów przepis z rodzaju "sprzątamy w lodówce, bo szkoda by się zmarnowało". A materiał był mrrrr i naprawdę bym się wściekła gdyby trafił do kosza. Lemon curd i mascarpone, które pozostało z ostatnio pieczonego tortu (tortu tu nie ma. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że robiony na wariackich papierach i obawiałam się, że będzie się nadawał do jedzenia łyżeczką z wiadra po filetach śledziowych (swoją drogą genialnego na wożenie tortu o średnicy 26 cm :D), ale wszystko skończyło się ok, jedliśmy łyżeczkami z talerzyków).
Ale wracając do "adremu", przepis znalazłam na blogu ChilliBite i conieco zmodyfikowałam.
Składniki:
gotowe ciasto francuskie (używam świeżego z Biedronki)
pół słoiczka lemon curd
pół mascarpone z Piątnicy (opakowanie bodajże 250g)
truskawek ile wejdzie (naprawdę nie wiem ile wrzuciłam, na pewno poniżej kilo)
cukier puder
listki mięty
Sposób przygotowania:
Pieczemy ciasto francuskie (u mnie na formie 29 cm), ambitni na wierzch ciasta sypią groch lub obciążają inaczej by ciasto w środku nie wyrastało, leniwi olewacze (to ja!) po prostu pieką a potem łamią wierzch, żeby było płaskie :D Gdy ciasto wystygnie można zabrać się za napełnianie. Najpierw warstwa truskawek, ja kroiłam je na połowy, żeby były bardziej płaskie i wyłożyłam calutkie ciasto, gęsto, tak by nie było ani kawałka niepokrytego truskawkami. Truskawki miałam kwaśne (ciekawe skąd były, w taką pogodę z Polski powinny być mega słodkie...), więc posypałam je cukrem pudrem. Zmiksowałam lemon curd z mascarpone i wywaliłam na tartę. Dokładnie rozprowadziłam. Na wierzchu położyłam całe truskawki (też dość sporo) a pomiędzy nie listki mięty.
Wyszło super, orzeźwiająco niesłodko, ale też moje obawy, że będzie buzię wykrzywiać okazały się bezpodstawne. Świetne na letni deser.
U nas z jedzeniem ciast jest problem - to znaczy się zrobi, a potem nie ma kto tego jeść, ale zanim się obejrzałam już nie było połowy tej tarty (co zresztą widać na zdjęciu, nie zdążyłam obfocić przed pożarciem...)
No cóż, po fakcie pozostaje mi ją jeszcze raz polecić. Spuściłam z oka wspomnianą połówkę, tylko na jeden dzień i pojechałam sobie pożeglować. Wróciłam pełna wrażeń i głodna, a tu po tarcie ani śladu. Nawet foremkę umyli i schowali, żeby zatrzeć ślady ;)
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, gdyż Twoja propozycja jest niesamowicie ciekawa :-)Warta wypróbowania :-) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję, robi się ją też błyskawicznie, pod warunkiem posiadania składników bazowych (a gdyby można było kupić od razu obrane cytryny do lemon curd...)
OdpowiedzUsuń