poniedziałek, 4 stycznia 2016

Targi Terra Madre i laboratoria smaku

Targi odbyły się od 11 do 13 grudnia 2015 roku w Centrum Kongresowym ICE w Krakowie. Nie robiłam zdjęć. Uczestniczyłam czynnie.

Rok temu też byliśmy, w EXPO i tym razem było o wiele lepiej (więcej?), ale wciąż jest trochę do poprawki. Mając na uwadze jak rozrosła się impreza od zeszłego roku, można mieć nadzieję, że będzie lepiej.

Oczywiście jak ktoś jest miłośnikiem dobrego jedzenia, to wielu spośród wystawców nie trzeba mu przedstawiać, tu można powiedzieć, że jakość produktów oraz serdeczność sprzedawców załatwiła kwestię fajnej atmosfery za organizatorów. Rzadko się zdarza, żeby jeden sprzedawca produktu X (sery) namawiał na udanie się na stoisko konkurencji, bo mają świetne produkty (faktycznie mieli). Pogaduszki z producentami lub importerami były naprawdę świetne.

Niestety z mojego punktu widzenia organizacja leży. A przynajmniej ludzie nie mają jeszcze doświadczenia w organizacji tak dużej imprezy i po prostu zrobił się bałagan.

Warsztaty kulinarne, nazwane laboratoriami smaku. Cena jednostkowa 25 zł. Wpisanie się zajęło nam dwie próby na dwóch różnych komputerach (rejestracja internetowa). Wpisaliśmy się na dwa: domowy wyrób wędlin i pieczenie chleba. O pierwszym nie mieliśmy pojęcia, za to chleby piekę od kilku lat, mąż od czasu do czasu asystuje - dokarmia zakwas, wsadza do pieca produkt finalny gdy ja muszę wyjść i takie tam. Nie jest pasjonatą chleba.

Przychodzimy, chwilkę przed rozpoczęciem pierwszego warsztatu. Płacimy za wstęp (jak to na większości targów) i pytamy o warsztaty. Pani mówi "nie wiem - bilety sprzedaję" Coś jak u Asteriksa "panie kochany, ja nie architekt, kafle kładę, każą kłaść to kładę, nie każą nie kładę". Pani kieruje nas do informacji, a tam co? "nie wiem", po drodze zapytaliśmy chyba z 20 osób z obsługi gdzie odbywają się warsztaty i nikt nie wiedział. Sprawdziłam w necie. Sala podana. Teraz pytanie gdzie ona? Grupa była coraz większa i wszyscy zgodnie latali 5 razy góra dół po ICE (to naprawdę spory budynek), żeby ustalić gdzie mamy iść skoro już zapłaciliśmy za to. Okazało się, że tą wiedzę tajemną posiada dokładnie JEDEN człowiek. Trzeba tylko znaleźć człowieka. Super. Już szczytem wszystkiego były panie, które poinformowały nas, że to na pewno nie tu (wpuszczały na warsztaty), a potem okazało się, że owszem tu i te same panie sprawdzały czy mamy bilet. Gimnastyka śródlekcyjna... Najbardziej żal mi było pana, który te olimpijskie dystanse pokonywał o kulach. Nie mówili, że to zawody Iron-menów.

Warsztat numer 1, miało być 3 panów prowadzących, na sali małżeństwo. Ja nie sprawdzałam, ale z rozmów z uczestnikami dowiedziałam się, że tu organizatorzy dobrze się sprawili - informacja o zmianie prowadzącego pojawiła się od razu w internecie. Nie zazdroszczę, że prowadzący zrezygnowali tuż przed imprezą, więc wielki szacun dla organizatorów, że udało im się znaleźć zastępstwo. Warsztaty okazały się być wykładami. Troszkę smuteczek. Liczyłam na większy udział własny. Nieco dowiedzieliśmy się o wędlinach, nieco więcej mogliśmy zjeść, ale najwięcej mowy było o pensjonacie, który prowadzą państwo wędliniarze. Hmmm i ja płacę za promocję ich działalności gospodarczej. Średnio. Druga sprawa: pan sympatyczny, powiedziałabym, że troszkę szołmen, ale strasznie niezorganizowany. Gdyby nie to, że postanowiliśmy się upewnić co i jak, to wyszlibyśmy z kompletnym miszmaszem w głowach. Na pytania odpowiadała pani. Spokojnie, po kolei i spójnie. Moim zdaniem byłaby lepsza jako prowadzący, choć chyba mniej niż pan lubi wypowiadać się publicznie (takie przynajmniej odniosłam wrażenie). W sumie troszkę się dowiedzieliśmy, ale by zacząć samemu, uzyskane informacje nie starczyłyby nawet na początek. By zainteresować się tematem, owszem. Najfajniejszy kawałek to napychanie kiełbasy. Wprawdzie robota tylko dla dwóch osób, ale wreszcie warsztat. To mi się podobało.

Chleby. Sala ta sama (ufff). Prowadzący: jeden piekarz zawodowy, jeden piekarz domowy. piekący od 5-6 lat (ja piekę od około 3). Spodziewałam się, że dla mnie bardziej wartościowe będzie spotkanie z zawodowcem, choć z blogów kojarzę co najmniej paru piekarzy domowych, których poprosiłabym o autograf i terminowanie przy zamiataniu podłogi w kuchni. Well, pan prowadzący do nich nie należał. Nie wiem, może kwestia osobowości i braku umiejętności przekazania wiedzy, ale przy zawodowcu wypadł słabo. Na sali około 40 osób z czego ok. 3 osób piecze. Pan piekarz zawodowy opowiada o zakwasie. I 5 fazowej metodzie prowadzenia stosowanej w piekarni i w cyklu trwającym 24 godziny. Zakład, że jak ktoś nie piecze, jak usłyszy coś takiego, to nie zacznie? Oczywiście pan pokazał nam zakwas z piekarni - fantastyczny. Zapach super, wygląd super, małe urocze bąbelki wszędzie, ach co za piękny zakwas. Mój w porównaniu wali octem (wcale nie mocno, ale przez porównanie) i jest brzydalem. Za to nie muszę wstawać co 4 godziny by go karmić i zmieniać temperaturę pobytu. I mogę chodzić do pracy.

Co na temat zakwasu powiedział pan piekarz domowy? Że on to oczywiście robi prościej, no dokarmia, no zostawia, a od kiedy zna pana piekarza, to stara się pilnować temperatury. Ja wiem jak zrobić i dokarmić zakwas, mój chłop też wie, bo dokarmia. Nasza reakcja: eee co? Przepraszam to jest instrukcja? Jak ktoś wie jak to zrobić, to mu nie potrzeba, żeby pan cokolwiek mówił, jak nie wie, to dalej nie wie. Chyba, że planuje zastosować metodę z piekarni. Dostaliśmy od pana domowego przepis na jego chleb oraz do spróbowania wypieki obu panów. Ciekawe, nie powiem, trzy rodzaje chleba z tego samego przepisu, tylko ze zmienną mąką. Mąż twierdzi, że moje lepsze, ale to jest rzecz gustu, więc nie ma o czym gadać, chleby były zrobione jak należy. Ciekawie było dowiedzieć się jak to działa w piekarni (dyżury co weekend na karmienie zakwasu) i pilnowanie wszystkiego co do minuty i co do pół stopnia, żeby np. chleb na pewno nie pękł bo pęknięte się nie sprzedają. No nie wierzę, czasem pęknięcia to najpiękniejsze części chleba. No ale biznes jest biznes. Po fakcie dopytałam pana zawodowca o wyrastanie w lodówce (dziękuję bardzo za poradę - pomogło) oraz o technikę formowania okrągłego chleba (z tego co mówił robię ok). Każdy kto chciał dostał butelkę zakwasu na żurek i zakwasu na chleb wymieszanego z dużą ilością mąki (całkiem suchy) - też przydatna wiedza, że tak się da (ponoć 2-3 tygodnie wytrzyma w stanie suchym). Moje wrażenie ogólne jest takie, że dla kogoś kto piecze przydatne były tylko rozmowy w kuluarach. Ktoś kto nie piecze raczej nie zacznie chyba, że przed warsztatami był już mocno zdeterminowany i w sumie bez różnicy czy by na nie poszedł. A żal mi bardzo, bo przy dobrej organizacji dałoby się w godzinę pokazać każdy etap przygotowania chleba. Oczywiście wymagałoby to sporego wysiłku (przygotowania półproduktów w różnych fazach wzrostu), ale byłoby ciekawe i pozwoliło chociaż wyobrazić sobie jak to działa. Bardzo przydatne jak ktoś nie piecze (tak jak poprzednio kiełbasa).

Ogólnie warsztaty: trochę mnie zawiodły. Może ostro oceniałam prowadzących, ale sama często występuję publicznie i po prostu nie wyobrażam sobie, by brać kasę za tak przygotowane wypowiedzi. Powiedzmy poziom konferencji studenckiej i to z tych słabszych (wyjątek - piekarz zawodowy). Cośtam zapisałam, ale raczej nie będę wracać do tych notatek. Całkiem jak na konferencji. Rozumiem, że w godzinę nie upieczemy chleba ani nie uwędzimy dzika, ale dałoby się to zrobić lepiej (i opisać precyzyjniej na stronie czego można się spodziewać). Także uczucia mieszane, ale raczej więcej nie pójdziemy (na warsztaty, bo na samą imprezę chętnie).

Stoiska. Architektura budynku wymusiła na organizatorach ustawienie stoisk na różnych piętrach. Pewnie jakąś swoją koncepcję mieli (na pewno grupy producentów razem), ale dla mnie było to mało czytelne. Grupę producentów zostawiając w spokoju, degustację win także, dalej nie pojmuję czemu tłocznie soków były rozrzucone dokładnie po całym budynku, każda w innym kącie, serowarzy część razem, część osobno - zdecydowanie do dopracowania. Ja bym ustawiła branżami. Sery razem, wędliny razem, soki razem. Jest szansa by porównać produkty, a jak chcemy wrócić do jakiegoś stoiska to nie musimy znów latać wte i wewte po całym budynku, bo łatwo ogarnąć co gdzie.

Ale tak w sumie było dużo lepiej niż poprzednio. Zdecydowanie więcej miejsca (pół salki w expo było zdecydowanie za małe) nie było przepychania, nie było duszno - pod tym względem nowa lokalizacja zdecydowanie lepsza. Bieganie po schodach i brak jasnej informacji (a jak opisałam także panika i brak jakiejkolwiek informacji momentami) na minus. Ale jak wspomniałam, wszystkie zarzuty do organizacji wynikają raczej z chorób wieku dziecięcego imprezy. Mimo wszystko, gdyby większość ludzi była w pracy tak profesjonalna jak państwo z obsługi imprezy, to ich kariera skończyłaby się szybko i boleśnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Smakowało? - zostaw komentarz :)
Did you like it? - leave a comment :)