Trzeba wreszcie dokończyć wspominanie jedzenia z rejsu, który skończył się sto lat temu, bo kolejka z nowymi przepisami rośnie z każdym dniem. Obawiam się, że już nie pamiętam 3/4 przepisów, które oczywiście zwykle pojawiają się sukcesywnie podczas gotowania. Tak jak ostatni kurczak Miało być coś innego, generalne raczej wege, bo za gorąco na mięcho, ale mi jarzynki zaczęły uciekać z lodówki, to je wszystkie wkroiłam, dorzuciłam udka i tymianek, który bujnie rozrasta się na parapecie, podlałam conieco winem, bo jak wiadomo alkohol dezynfekuje i na pewno wykończyłby te wszystkie stworzonka co się ewentualnie w jarzynkach zalęgły ;) Efekt przeszedł moje oczekiwania - naprawdę nie jestem w stanie zjeść w spokoju, bo z całego pracowego budynku dochodzą mnie zaciekawione zapytania a kto i co je, że tak cudownie pachnie :) Muszę się ukrywać, żeby mi nie zjedli ;)
No ale o tym później, na razie wracamy z nostalgiczną wycieczką do Turcji, bo w końcu, wakacje w pełni, temperatury zdecydowanie nie dla normalnych ludzi, a tu trzeba siedzieć w pracy, a w głowie wciąż wspomnienia z idealnej grecko-tureckiej temperatury w kwietniu, szumu wody (to raczej przy myciu naczyń, wiatr i fala nie w tym rejsie). Ach, rozmarzyłam się.
W ramach więc przypomnienia dziś o ostatnim obiedzie w Stambule. Przyznam, że się szarpnęliśmy i zamiast napychać się w dziwnych barach postanowiliśmy iść do restauracji. Ceny podobne jak w Polsce. Oczywiście trzeba uważać, bo nie jest to do końca jasne co jest w cenie posiłku, a co doliczone (starter w cenie, woda płatna ekstra, za to jakiś dziwny napój w charakterze deseru również w cenie).
Większość naszej grupy bezpiecznie zamówiła kurczaka, natomiast dwie z nas - oczywiście w tym ja - rzuciłyśmy się na jagnięcinę. Pan kelner był bardzo zdziwiony, że nie chcemy jej zamienić na kurczaka w ramach tego samego dania i trzy razy dopytywał czy na pewno jagnięcinę. W ramach przystawki podano wielkiego podpłomyka z, niezwykle popularną w Turcji, czarnuszką, a do tego wyglądające dość dziwnie talerzyki z czymś pomarańczowym. Pan kelner poinstruował nas, że to ser z przyprawami. Mogłabym jeść to codziennie, naprawdę pyszne, choć poza wszechobecną papryką nie mam pojęcia co było w środku i bardzo nad tym boleję.
Ciekawym pomysłem okazało się, obecne w shish-kebabie koleżanki dodanie mięty do grillowania mięsa, na talerzu wyglądała ona średnio taka zielono-brązowa, za to smak genialny. Mój kebab jagnięcy był oficjalnie z bakłażanem i jogurtem, aczkolwiek, albo ten bakłażan był poddawany jakiejś tajemniczej obróbce, albo to jakiś nieznany mi podgatunek albo była to cukinia :D Ale i tak pyszne, a jagnięcina rozpływała się w ustach i po raz kolejny pożałowałam, że u nas taka kiszka z porządnym mięsem. Aktualnie boli mnie to tym bardziej, że w okolicy wołowina tylko gulaszowa, więc zostaje wieprzowina i kurczak. Aaa no i najciekawsze - moja potrawa została podana na metalowym, gorącym talerzu z wytrawioną nazwą restauracji. Oczywiście do każdej potrawy jakiś rodzaj ichniego chlebka, choć w niektórych był oprócz tego jeszcze ryż.
W dalszym ciągu uważam, że kuchnia turecka całkowicie zasłużenie robi światową karierę, chociaż bardzo żałuję, że to przede wszystkim ordynarne kababy, które obok tureckich nawet nie leżały i wspólną mają od biedy nazwę. Turcy by chyba dostali zbiorowego zawału jakby im podać polski kebab wieprzowy ;) Ogólnie dostałam lekkiej zajawki na turecką kuchnię, a przede wszystkim na dodawanie do wszystkiego papryki w płatkach (lub ichniego pieprzu czerwonego) i na jogurt.
W ramach pamiątek oczywiście urządziłam sobie buszowanie po supermarkecie. Kupiłam trochę przypraw, w tym ów pieprz, przyprawę do mięsa, sumak (nie wiem dalej o się z nim robi, ale mamy sumaka w ogródku jako roślinę ozdobną, więc to tak w ramach ciekawostki), pekmez - czyli winogronową melasę, której zastosowania odkrywam sukcesywnie (muszę przetestować marynatę do cebuli na sałatkę, bo brzmi obiecująco), kawę aromatyzowaną mastyksem - ohyda, po doczytaniu się na wikipedii wyszło, że w tamtym rejonie to popularna przyprawa pochodząca z jakiegoś drzewka, w polskiej wiki jednakowoż mastyks widnieje wyłącznie jako składnik werniksu malarskiego. No i tak mniej więcej smakuje - jak coś absolutnie niejadalnego. Poza tym, również w ramach ciekawostki, w związku z tym, że nie było okazji spróbować w wersji normalnej, nabyłam też tradycyjne tureckie zupy w torebkach. Jedyny problem może przedstawiać zjedzenie tego, bo jakoś nawet w warunkach polowych zawsze pichcimy coś względnie normalnego, do czego zupka z torebki raczej się nie kwalifikuje ;)
Oczywiście przypominam, że rejs o którym mowa, to jeden z etapów wyprawy - Jagiellonią dookoła Europy. Jeśli ktoś miałby chęć się wybrać w rejs po Morzu Śródziemnym polskim drewnianym jachtem z polską załogą to szybciutko, szybciutko - na wakacje powoli kończą się miejsca :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Smakowało? - zostaw komentarz :)
Did you like it? - leave a comment :)