niedziela, 13 maja 2012

Szału ciału ciąg dalszy

Stambuł. Największe miasto jakie kiedykolwiek widziałam. Już od połowy Morza Marmara zaczęły się zabudowania Stambułu. Otoczeni przez światła miasta całą noc płynęliśmy do umówionej z kolejną załogą mariny w azjatyckiej części Stambułu. Począwszy od Cieśniny Dardanele poprzez całe Morze Marmara towarzyszył nam ogromny ruch. Cytując klasyka: "Ruch prawie jak na słowiańskim targu. Słowianie mają takie targi na stadionach. Znajomy był na placówce, to opowiadał"* Wprawdzie nie rozumieliśmy nic z tego, co nadawały do siebie statki przez UKF-kę (bo robiły to po turecku) ale dało się od czasu do czasu wyłowić słówko jacht. Więc całkiem prawdopodobne, że ostrzegali się nawzajem, że na ich drodze plącze się jakiś jacht :) Nie mieliśmy za bardzo gdzie uciekać - do wyboru, albo ruta dla statków, albo obszar ćwiczeń łodzi podwodnych. Jedną nawet spotkaliśmy, ok. 5 rano przy wejściu do Cieśniny Dardanele i choć my protokolarnie zrobiliśmy salut na banderę, łódź totalnie nas zlekceważyła.
Rano udaliśmy się w pierwszej kolejności pod prysznic ;) a zaraz potem na zwiedzanie azjatyckiej części Stambułu. Miasto ogromnie zatłoczone, samochody parkują w dwóch rzędach wzdłuż ulicy. Te z wewnętrznego to chyba skrzydła mają gdzieś schowane, bo inaczej raczej ciężko wyjechać. Wreszcie docieramy na targ. Po tej stronie sami Turcy, więc i sprzedawcy ciężko radzą w jakimkolwiek obcym języku. Za to ceny w stosunku do tych z części europejskiej niższe o połowę. I oczywiście znacznie mniej ludzi, a sprzedawcy choć zachwalają towar absolutnie nie są nachalni. Tam też udaliśmy się zjeść kebab, zanim opuści nas jeden z kolegów, zdążający (a jakże) na kolejny rejs. Wybraliśmy spośród całej ulicy pełnej knajp, taką, która wydawała się być w miarę tania. Wyglądała zupełnie jak kebab do jedzenia na ulicy. Myliliśmy się. Podobnie jak wszystkie okoliczne restauracje i ta zajmowała całą kamienicę. Ale faktycznie, była tania.
liście winorośli, chciałam kupić, ale bałam się rozkizdrania w bagażu
 












I knajpka. Prawie samoobsługa, to znaczy są tace, jedzenie w papierze, ale kelner też jest :) I wprawdzie znajomość angielskiego u obsługi jest dość słaba to starają się być bardzo pomocni i opowiedzieć nam co takiego jemy. 

Do wyboru kebaby z wołowiną i kurczakiem. Solo, w picie i w tortilli. 
Do picia ayran, ale dla chętnych zamieniony na tutejszą herbatkę. Jeśli ktoś pija mocną herbatkę fusiastą gotowaną w czajniczku to dobrze wie jak smakuje turecki caj :) 
z tyłu chowa się obowiązkowy słoiczek z czerwonym pieprzem

Jako przybranie stołu i podkręcacz smaku na stole słoik z jalapeno (spróbowałam coby nie być gołosłowną).

 A na deser (obecny w niektórych zestawach) jakieś dziwne "coś" uprzejmy pan kelner przy użyciu między innymi języka międzynarodowego (z dużą ilością machania rękami) wytłumaczył nam, że to słodki ser, sami odkryliśmy, że obtoczony w nitkach karmelu oraz posypany czymś zielonym. Owo zielone jako obecne w wielu słodkościach obstawiam jako pistację.
Z uwagi na gigantyczną ilość zdjęć i jeszcze dużo pyszności przed nami, ciąg dalszy nastąpi. A wszystko to w dalszym ciągu jest elementem wyprawy Jagiellonią dookoła Europy.
Przypominam: slajdowisko z rejsu: wtorek godz. 20:00 w siedzibie Krakowskiego Yacht Clubu, ul. Czarnowiejska 32a, Kraków.

* "Asterix i Obelix. Misja Kleopatra"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Smakowało? - zostaw komentarz :)
Did you like it? - leave a comment :)