Śniadanko wprawdzie nie z dziś, ale sprzed paru dni (jak słuszne zauważyła koleżanka ok "wierna czytelniczka" zaniedbuję ostatnio bloga, bo nie wiem w co w ręce włożyć, a blog akurat jakkolwiek jedna z mych małych przyjemności, to w aktualnym momencie musi się usunąć przed całym złem tego świata i różnymi z tego zła wynikającymi obowiązkami).
No ale, ale śniadanko to w pewnej mierze wytwór końca lata w ogrodzie. Może nie tak w całości, bo ani krowy nie ma, a z orzechów to tylko leszczynka sobie rośnie, no i płatki owsiane też raczej ze sklepu a nie z własnego pola, ale zawsze to coś. Ja w ogóle jestem szczerą miłośniczka roślin, które da się zjeść i osobiście uważam, że hodowanie ich właśnie jest czymś sensownym, a już roślin ozdobnych to tak średnio. Moje serce z ozdobnych zdobyły jedynie storczyki i kaktusy. Storczyki, bo wreszcie ktoś mi powiedział jak się toto podlewa, zapamiętałam i mi rosną piękne (poza tym, zawsze uwielbiałam nazwę orchidea, a fakt, że storczyki bywają mięsożerne też jakąś moją czułość wzbudza - w sensie solidarność mięsożerców, albo co).
No ale przechodząc do sedna. Oto skutek mojej półgodzinnej wycieczki do ogrodu:
Gruszki wprawdzie mogły jeszcze chwilę powisieć na drzewie, ale jakoś nie ma czasu by codziennie sprawdzać tak u nich, a odleżane dzień w misce są ogromnie słodkie i pyszne. Orzechy też już powoli zaczynają spadać z drzewa, a świeże są takie pyszne, nawet nie da się ich porównać ze sklepowymi. Maliny jak zwykle pod koniec sezonu zaczynają się powoli przejadać, a co gorsza nie ma ich kto zbierać na zimowe soki (większość przeziębień przechodzimy na herbatce z sokiem malinowym), no i poziomki, takie słodkie pyszne, prosto z krzaczka - zawsze ich mało, więc nawet nie ma okazji nacieszyć się nimi i najeść. W sumie bardzo dobrze, bo co roku czeka się na nie z utęsknieniem.
A na śniadanko: płatki owsiane (na surowo) z orzechami włoskimi, laskowymi, migdałami i malinami - energia na pół dnia (jednakowoż potem przydaje się zjeść obiad ;))
No i przy tym wszystkim zastanawiam się czemu ludzie decydują się mieszkać w miastach. W sumie sama mieszkam na wsi tylko przejściowo, ale latem można wyjść na taras i do ogrodu, przynieść sobie śniadanie w koszyczku (tak, w mieście zawsze ubolewałam, że na parapecie nie zmieści mi się pełny ogród, nawet ziołowy), ale nawet zima, na którą pomstują uciekające na wieś mieszczuchy - coś pięknego, śnieg jest biały!!! Inna rzecz, że ja osobiście rzadko mam okazję poznać zapieprz odśnieżania, to jednak poranna pobudka i biały śnieg i buty, które można nosić więcej niż jeden sezon, coś wspaniałego.
Warto znaleźć czas na przyjemności - po to by poprawić sobie humor, odgazować trochę mózg i by z uśmiechem na twarzy wracać do 51 "czasoumilaczy" :)
OdpowiedzUsuńWierna Czytelniczka
p.s. Jaki mam interes w tym, by "wykończyć konkurencję"? ;) Chyba raczej na odwrót! Płacz, wycie i zgrzytanie zębami przez osiem godzin z naprzeciw stojącego biurka - NIGDY W ŻYCIU! :):):)