poniedziałek, 12 września 2011

Pochwała prostoty

Czy ja coś wspominałam o jakimś nadchodzącym egzaminie? Czy mówiłam, że nie wolno mi absolutnie zabierać się za gotowanie, włączanie komputera, o fotografowaniu jedzenia i blogowaniu nie wspominając?
No to już wiecie jaką mam silną wolę. Ale czasu coraz mniej, więc brak silnej woli rekompensować sobie będę narastającą paniką. Tym bardziej jak policzę dni oraz to co zrobiłam i to co pozostało do zrobienia.

Aaaaaaa o nadchodzi, to on, atak paniki.

No dobrze, więc szybciutko, zanim mnie całkiem dopadnie.

W ciepłe dni najlepiej sprawdzają się potrawy, które nie wymagają długiego stania przy kuchni. Bo jednak co by nie mówić nawet skromna domowa kuchenka gazowa podnosi temperaturę w pomieszczeniu, a co dopiero piec przy którym gotowały nasze babcie/prababcie, autorki tradycyjnych letnich dań.

W sumie nie wiem co takiego jest w tym konkretnym daniu, że tak zachwyca, ale nie znam nikogo, kto po jego zjedzeniu nie byłby szczęśliwy i ukontentowany. 
Mowa oczywiście o jajku sadzonym z ziemniaczkami. W wersji właściwej i jedynej słusznej występują oczywiście ziemniaczki młode, u mnie występują ziemniaczki pozostałe z poprzedniego obiadu - co oczywiście może nie tak pyszne, ale równie chwalebne, bo nie pochwalamy wyrzucania jedzenia.

Moja wersja tego dania ma jednak jedną, niezaprzeczalną zaletę - można je przygotować na jednej patelni, co oczywiście oszczędza czas, wodę, prąd, gaz i własną osobę przed stopieniem na wiór przy kuchni.

Warto pamiętać by jajka były świeże - nie rozlatuje mu się wtedy żółtko i mamy niemal pewność, że wyjdzie nam jajko sadzone a nie jajecznica oraz o pośpiechu w kluczowym momencie, żeby masełko na którym wszystko się smaży nie przypaliło się. Można oczywiście użyć masła klarowanego, które ma wyższą temperaturę przypalania się, ale jak dla mnie prosty posiłek wymaga prostych rozwiązań, więc po prostu zalecam uwagę ;)

W ramach dodatku jednak zaszalałam. Prababcia by tego nie pochwaliła (to znaczy jakaś prababcia na pewno, moja jak sądzę nie miałaby nic przeciwko). Sałatka dziecinnie łatwa, tak, że w zasadzie mam wątpliwości czy można toto nazwać sałatką - pomidory popsikane octem balsamicznym. W tej roli balsamico z pompką sprawdza się idealnie, a smak, no cóż, mnie bardzo pozytywnie zaskoczył, mimo tego, że zarówno pomidory jak i ocet balsamiczny dodaję (zwłaszcza w sezonie) maniakalnie do wszystkiego, to do tej pory nie wpadłam na to, że samo połączenie tych dwóch może być genialne w smaku. Nawet soli nie dodałam :)
No i na koniec również klasyka - kubek maślanki. Oczywiście w oryginale powinno być kwaśne mleko, ale tego to akurat od czasu dziecięcych wakacji u babci chyba nie przydarzyło mi się pić. W sumie to konia z rzędem temu kto znajdzie w sklepie mleko, z którego da się zrobić kwaśne a nie tylko zwyczajnie wściekłe.
Trzeba więc sobie jakoś radzić - maślanka, jogurt naturalny czy kefir dobrze zastąpią kwaśne mleko, a zimne w upał w sam raz.

Na koniec mam nadzieję, że nie będzie to ostatni w tym roku wpis z cyklu jakie upalne dziś lato mamy ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Smakowało? - zostaw komentarz :)
Did you like it? - leave a comment :)