W ubiegłym roku, niestety już po świętym Marcinie,wpadliśmy na pomysł stworzenia nowej świeckiej tradycji gęsi świętomarcińskiej. A w zasadzie starej i nie do końca świeckiej tradycji ;) A, że w rodzinie mamy Marcina jak się patrzy, to uznaliśmy, że prezent-niespodzianka w postaci takiego oto dania, będzie fajnym pomysłem.
Pierwszą trudność napotkaliśmy już w fazie koncepcyjnej: skąd wziąć gęś? Wprawdzie Polska jest największym w Europie producentem gęsiny, ale w sklepach jakoś tego nie widać. W zasadzie szkoda, bo jak się okazało, gęsina jest bardzo smacznym mięsem. Zwłaszcza jeśli jest dobrze przyrządzona, a moja, nieskromnie mówiąc, wyszła fantastyczna. Przy tym filozofii nie ma tu żadnej, nawet jeśli przygotowane mięsa do pieczenia trochę trwa.
Ostatecznie gęś została upolowana w makro. Początkowo miała być 4,5 kilogramowa sztuka, sęk w tym, że toto nie miało szans zmieścić się do żadnej brytfanny. Więc tata zakupił gęś o kilogram lżejszą. Która jak się okazało, też nigdzie się nie mieści. Do tego w przypływie geniuszu nabył duży rękaw do pieczenia. I to się okazało być naszym ratunkiem gdy przymierzyliśmy potwora do różnych naczyń i mieścił się tylko na skos na głęboką blachę do pieczenia. Brytfanka, w której gęś pozuje do zdjęcia została, wykorzystana dopiero po wyjęciu gęsi z pieca po ponad trzygodzinnej kuracji odchudzającej w temperaturze 180 stopni (potem trochę niższej).
Składniki:
gęś
sól
majeranek
jabłka - szara reneta (ile wejdzie - u nas ponad kilogram)
nić bawełniana (z igłą)
parę ząbków czosnku (u mnie z 8 ale malutkich)
+ rękaw do pieczenia - duży
Sposób przygotowania:
Gęś rozmrażamy (trzeba na to poświęcić noc, lub ładnych parę godzin w zlewie z zimną wodą). Gotową do dalszej obróbki nacieramy solą z wierzchu i od wewnątrz (można sobie nie żałować soli, ale też bez przesady), następnie szczodrze obsypujemy majerankiem również z zewnątrz i od środka. Następnie zaszywamy jedną stronę (u mnie od szyi, bo mniejsza dziura) i pakujemy jabłka pokrojone w ćwiartki bez gniazd nasiennych, ale za to ze skórką jak najbardziej mogą być. Spokojnie ile wlezie. Między jabłka wrzucamy ząbki czosnku i, jeśli gęś mamy z szyją, można ją też wpakować do środka. Napakowaną gęś wsadzamy do rękawa, rękaw spinamy, kładziemy na głębszą blachę z piekarnika. Można na chwilę zostawić, żeby przeszła aromatem, ale myśmy nie mieli na to za wiele czasu, więc czekała tylko do czasu nagrzania piekarnika. Pieczemy ok. 50 min. na każdy kilogram mięsa, w temperaturze poczynając od 180 stopni, jak się piecze za szybko to zmniejszyć do 160 stopni.
Myśmy piekli z termoobiegiem przez godzinę dla każdego kilograma i tłuszcz na spodzie trochę się przypalił, ale za to gęś była mięciutka i rozpływająca się w ustach, więc coś za coś (przypalenizny nie było czuć w smaku mięsa ani tym bardziej w domu). Za to solenizant uznał, że Ptaszę jest wystarczająco dobre na to by stać się nową świecką tradycją.
Jednocześnie z tym kawałem mięsa, składam wszystkim Marcinom serdeczne życzenia imieninowe.
moja gęś (4,3 kg) ledwo się zmieściła w gęsiarce, ale jakoś upchnęłam...
OdpowiedzUsuńpzdr
Nasza, 3,5 kilo nie chciała się zmieścić, a my nie chcieliśmy upychać - widocznie wysoka była ;). Rękaw okazał się być w porządku, tylko conieco się przykleił od spodu.
OdpowiedzUsuńNo, pięknie - u mnie podobny post i prawie tak samo pieczona gęś. Może tylko nieco mniejsza ;)
OdpowiedzUsuńPodobno mieszkam teraz w "zagłębiu gęsinowym", gdzie na każdego mieszkańca przypada pół kilograma gęsi rocznie. Te pół kilograma konsumuje się w okresie między Marcinem, a Bożym Narodzeniem. Jestem na etapie poszukiwań swojego ptaszystka :) W tej wersji prezentuje się bardzo zachęcająco.
OdpowiedzUsuń