To znaczy te konkretne są całkiem współczesne, dziś smażyłam, z okazji tłustego ... piątku. Oczywiście zamiast robić milion rzeczy, które robić powinnam, ale nic to, tak dawno nie jadłam pączków,a w cukierni była wczoraj taaka kolejka, a w Biedronce był taaaaki skład wyrobu, że po prostu musiałam usmażyć własne.
Pączuszki są lekkie, w ogóle nie nasiąknięte tłuszczem, tak, że w pierwszej chwili nie czuć, że w ogóle miały styczność z litrem oleju rzepakowego mieszanego ze smalcem. Dodatek łyżki spirytusu do tłuszczu (o dziwo) powoduje, że w smaku pączków w ogóle nie czuć smalcu, a i wyrób nie nasiąka (za to samo odpowiada łyżka alkoholu w samym cieście - w oryginale rum, ale ja jako typowy żeglarz rumu po prostu nie lubię, dałam wódkę). Gorzej nieco pączkowe szaleństwo zniosły moje delikatne podroby, które w przeciwieństwie do mnie od razu wyczuły, że mamy tu tłuszcz do smażenia. Well, well, nawet nie jestem zła - dwa pączki to zdecydowanie wystarczająca ilość, więcej nie trzeba.
Muszę jednak się przyznać, że dolna warstwa to pączkowe brownie, metoda z wrzucaniem chleba i liczeniem do 16 była kompletną klapą. Niby tłuszcz ciągle taaaki zimny, a tu pach, pączki całkiem spalone. Ale, ale - po posypaniu cukrem pudrem praktycznie nie czuć przypalonki, a środek jest cudownie miękki i pyszny.
Jako nadzienia użyłam dżemu malinowego z początkowych eksperymentów taty z malinami - składa się z samych pestek, do kanapki zupełnie nie pasuje, za to już kilkukrotnie z powodzeniem używałam go do wypieków. Oczywiście róża to nie jest, ale pyszne mimo to, a nie marnujemy jedzenia.
Składniki:
500 g mąki
25-30 dag drożdży świeżych (dałam ok. 40, bo tyle miałam)
6 żółtek (białka zamroziłam na później)
80 g cukru
100 g masła
250 ml ciepłego mleka
szczypta soli (przeoczyłam)
łyżka rumu (dałam wódkę)
skórka otarta z 1 cytryny (nie dałam)
+ tłuszcz do smażenia - u mnie prawie cała kostka smalcu i z pół litra oleju rzepakowego
+ cukier puder lub lukier (cukier puder +woda lub sok z cytryny) do posypania
Sposób przygotowania:
Z drożdży części mleka i kilku łyżek mąki zrobić rozczyn o konsystencji śmietany. Ja dodałam łyżeczkę cukru, by szybciej ruszyło (odstać 15-20 min). Roztopić masło, z żółtek i cukru zrobić kogel-mogel. Wymieszać składniki powoli dodając mąkę, kogel-mogel i stopione masło. Dodać łyżkę rumu (wódki) i wszystko wymieszać. Ja robiłam to mikserem najpierw do żółtek użyłam końcówki do ubijania, a potem po prostu wymieniłam końcówkę na haki do drożdżowego. Używam przedpotopowego ręcznego miksera. Wymieszane ciasto zostawić pod przykryciem aż podwoi objętość, szybko mu poszło - po godzinie wychodziło z miski. Od ciast odrywać kawałki ciasta, rozpłaszczyć w dłoni i na środek wsadzić łyżeczkę dżemu, zlepić jak pieroga, a następnie połączyć końce, tak by pierogowe łączenie znalazło się na dole. Porządnie utoczyć kulkę (im lepiej, tym mniejsza szansa na wypłynięcie nadzienia), odstawić na ok. 20 minut łączeniem na dół. W zasadzie, gdy skończycie lepić ostatniego, to pierwszy już powinien być gotowy. Rozgrzać tłuszcz (tłuszczu musi być tyle by pączki swobodnie pływały nie dotykając dna, dobry jest garnek, bo tłuszcz po wrzuceniu pączków bardzo bulgoce, a tak jesteśmy bezpieczni), dodając do niego po drodze łyżkę spirytusu, raczej do zimnego, dodanie do gorącego sprawi, że cała kuchnia będzie opryskana. Na gorący tłuszcz (temp. ok. 170 stopni) wrzucać pączki, smażyć z każdej strony po 2 minuty, przy czym najpierw stroną bez łączenia pod przykryciem, potem drugą stronę bez pokrywki. Idzie to naprawdę migiem. Gotowe pączki wyłowić łyżką cedzakową (nie może być plastikowa, bo może się stopić) na talerz wyłożony papierowym ręcznikiem, by obciekły z tłuszczu. Posypać cukrem pudrem lub lukrem. Postarać się nie zjeść wszystkich.
Można też pączki piec bez nadzienia i nadziewać szprycą gotowy, gorący jeszcze wyrób. Mnie się wydaje, że szybciej jest od razu nadziać, ale na pewno większe ryzyko, że wyjdą brzydkie i się rozpadną, za to tym przez szprycę nie przejdą owoce, więc trzeba miksować dżem - za dużo zachodu. Ale zwolennicy szprycowania, mają wiele argumentów za swoją metodą :)
Posiadam książkę Disslowej - moja ulubiona kulinarna lektura :)
OdpowiedzUsuńmój tata takie robi. rany, jak ja za nimi tęsknię :)
OdpowiedzUsuńKarmel-itko zazdroszczę, przepis jest absolutnie genialny, nawet przy mojej tendencji do robienia z pączków brownie. W pracy cieszyły sie wielkim powodzeniem :)
OdpowiedzUsuńPerełka wśród przepisów.
OdpowiedzUsuńPączki pierwsza klasa.
Piękne wyszły! Też robiłam w tym roku takie "dawne" pączki. Ilość drożdży i liczba żółtek mnie na początku przeraziły, ale ciasto wyszło chyba najlepsze, jakie kiedykolwiek miałam okazję wyrabiać!
OdpowiedzUsuńDopisuję się do listy zwolenników szprycowania pączków po usmażeniu :) Można dzięki temu napakować duuuużo nadzienia. A samo nadziewanie zawsze zdążę załatwić, zanim kolejna partia pączków się usmaży :)
No mnie też na początku przeraziło, a potem doszłam do tego, że w sumie tak samo robię zwykłe drożdżowe, tylko z 4 żółtek, ale białkami potem smaruję ciasto, żeby ładnie błyszczało to nie dociera, że to też na żółtkach :P i testuję przepisy na użycie białek, super są.
UsuńA co do ilości nadzienia - zgadzam się, tylko ja nie używam kupnych dżemów, a w domowych lubię mieć całe owoce (chyba, że tata wpadnie na herbatę, bo wyżera owoce z dżemu :D)
A smażę mało, bo potem nie ma kto zjeść.
Nie przepadam za pączkami, ale takiego nie smakującego tłuszczem i usmażonego na oleju to nawet bym i zjadła :D
OdpowiedzUsuńCałkiem jak mój mąż :) zanim usmażyłam mówił, że pączek to blee bo tłuszcz, on woli faworki, a dla mnie właśnie faworek to ciasto i tłuszcz, bo nie ma puchatego sprężystego środka i dżemiku. No ale się przekonał i połowa pączków zniknęła nad ranem na "podkurek". Myślę, że kluczem do sukcesu jest świeży tłuszcz, temperatura tłuszczu i odcieknięcie na ręczniku po smażeniu. Ale jak ktoś ma awersję do zapachu, to w mieszkaniu śmierdzi frytą nastepne dwa dni, co może przeszkadzać.
UsuńFaworków też za bardzo nie lubię, w ogóle tłustego jedzenia :D
UsuńOkap u mnie w domu skutecznie wyłapuje zapachy, więc może nie byłoby tak źle :)
Ja podobnie, tłustego nie bardzo nawet mogę jeść. Myślę, że znajdziesz tu w takim razie trochę przepisów dla siebie :)
OdpowiedzUsuńPoprosiłabym o jednego gdyby nie fakt oleju zmieszanego ze smalcem.
OdpowiedzUsuńWyglądają nie najgorzej.
Czasami można zjeść coś z kupą chemii, bo takie rzeczy tez bywają pyszne. ;) Przykład? Właśnie te donut'y z Biedry.
Może być na samym oleju, ja miałam za mało oleju i prawie całą kostkę smalcu do wykorzystania, a wegetkiem nie jestem, więc sobie pozwoliłam na trochę świńskiego tłuszczu ;)
Usuń