Książka, z mojego ulubionego gatunku mózgotrzepów: odkrywanie uroków kuchni i gotowania przez kogoś kto tego dotąd nie robił oraz odkrywanie rozkoszy zakupów na targu. Co może być piękniejszego niż zakupy na targu? Zwłaszcza jak ma się swoich ulubionych sprzedawców, którzy pamiętają. Mam grupę ulubionych sprzedawców na pobliskim placu (tak na targ mówi się w Krakowie, jeżeli to nie Kleparz) w tym leciwego (o ile dobrze pamiętam 87 letniego) Pana Stanisława, który wciąż podrywa młode kobiety i jak nam niegdyś powiedział, kiedyś o mało w mordę nie dostał za te teksty (w sumie się nie dziwię, patrząc na teksty, ale od kiedy wiem ile pan ma lat, to mnie to już bawi i wzrusza, że taki dziarski jest ;)), Państwa sprzedających nasze ulubione pomidory, którzy zawsze pytają jak leci oraz gdzie mąż (gdzie żona), z którymi już parę godzin spędziliśmy gadając o bzdurach. Panią z węgierskiego, z którą też zawsze zamienimy miłe słowo i Pana sprzedającego wyciskane soki, który tłumaczył nam dlaczego nie opłaca nam się kupować wyciskarki ("wiecie ile soków możecie u mnie wypić za tą kasę? A ja Wam wycisnę z czego tylko chcecie i nie musicie potem tego myć - same plusy"). Stąd łatwo mi się wczuć w opowieści autorki książki "Lunch w Paryżu" - Elizabeth Bard w opowieści o paryskich targach. Jedzenie rzeczy, których wcześniej się nie jadło żeby nie zniechęcić do siebie rodziny przyszłego męża? Hmmm, hmmm teściowa to czyta, ale powiem Wam w sekrecie, że po raz pierwszy jadłam żołądki (były ok, choć do spróbowania byłam chętna podobnie jak autorka do majonezu) oraz pulpety w sosie koperkowym, których u mnie w domu się nie robiło, a uraz miałam od przedszkola (w wykonaniu teściowej rewelacja i za kolejnym razem też chciałam). Także rozumiem w pełni jakie katusze przeżywała jadąc po raz pierwszy do rodziny przyszłego męża ;) Tylko empatia pomaga mi zrozumieć za to trudności związane z przygotowaniem pora (biedni Amerykanie, którzy znają tylko pora w kawałkach na tacce w markecie) czy nieznajomość selera bulwiastego - tu współczuję też Anglikom, seler tam jest do kupienia bez problemu, ale w angielskich książkach wszędzie tam gdzie prosi się o bulwę (np. wywary, warzywny spód pod mięso) dają seler naciowy.
Chyba moim ulubionym rozdziałem tej książki jest ten o walce z porem i konieczności zjedzenia majonezu (domowego). To po przeczytaniu tej książki zapragnęłam po raz pierwszy zrobić majonez, mimo, że u nas nie ma na niego chętnych. Sama potrawa też mi się spodobała. Więc jak przy okazji sushi i "niechcemisia" w zakresie pójścia do sklepu powstał domowy majonez (ilość absurdalnie wielka) a w Biedzie "rzucili" dorsze oraz ostał się jeden por (powinno być 6 malutkich, ale co ja mogę), postanowiłam zrobić tą potrawę. I w sumie nie dziwię się, że ta książka, w której fabuły jest zdecydowanie więcej niż przepisów, otrzymała kilka nagród dla najlepszej książki kucharskiej. Wyszło bombowo (tylko stos garów do mycia na potem, ale było na tyle dobre, że mąż nawet nie protestował i nadal mówił, że danie do powtórzenia, już po tym jak zobaczył ile garów jest do umycia :p - to chyba najlepsza rekomendacja).
Składniki:
6 małych porów (lub jeden gigantyczny) pokrojonych w wiechcie - czyli biała część stanowi rączkę, a góra rozcięta na cztery - ja swojego wielkiego podzieliłam na 4 wzdłuż i wiechcie robiłam z takich części, samą górę zostawiłam do późniejszego wykorzystania
filet z dorsza - u mnie paczka ok. 0,5 kg
buquet garni (tymianek, liść laurowy, ziele angielskie, nać pietruszki, pieprz ziarnisty, sól, można dodać kawałki pozostałości z pora)
domowy majonez (jest różnica, warto dodać)
Każda część robiona jest osobno, stąd ilość garów.
+ naczynie żaroodporne, najlepiej duże z płaskim dnem (u mnie szklana pokrywa od brytfanki)
+ garnek, głęboka patelnia
Sposób przygotowania:
Na dno naczynia żaroodpornego nalać olej lub oliwę. Położyć pokrojone w wiechcie pory i międląc dłońmi każdy kawałek pokryć warstwą tłuszczu (dzięki temu się nie przypali), piec w temp. 180 stopni przez ok. 20 minut (aż będzie miękki - sprawdzić widelcem). W garnku (na głębokiej patelni) zagotować wodę z ziołami, dodać kawałki dorsza (tak w porcjach jak do jedzenia) i gotować ok. 8 minut (nie można za długo bo rozleci się w proch i pył). Gotowego pora wyjąć z piekarnika, na nim położyć wyjęte łyżką cedzakową dorsze, na każdym kawałku ryby umieścić majonez.
Wydaje się wręcz niemożliwe, żeby coś tak dobrego było tak proste.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Smakowało? - zostaw komentarz :)
Did you like it? - leave a comment :)